26 września 2008

Triduum przed świętem Ojca Pio - DZIEŃ TRZECI - "WALCZ I UFAJ!"

Gdy masz walczyć wybierz odpowiednią broń
Ojceic Pio toczył wiele bitew w sytuacji dręczenia przez pokusy jak i w ocaleniu innych dusz. Jego walka była bardzo realna gdy dochodziło do fizycznej bójki z Szatanem. Liczne since na całym ciele, utrata przytomności, obicia świadczą o tym jak zaciekle zły duch walczył o wydarcie dusz ludzkich z opieki Ojca Pio.
Jaka była jego odpowiedź? Oto jego słowa:

Uwielbiebie Jezusa Eucharystycznego

MODLITWA

Najlepszym pocieszeniem ducha jest umocnienie pochodzące z modlitwy.

Zbawiać duszę można tylko modląc się ustawicznie.

Modlitwa powinna być natarczywa, o ile ta natarczywość jest odbiciem wiary,

Modlitwy świętych w niebie i dusz sprawiedliwych na ziemi są zapachem, który nigdy nie zniknie,

Modlitwa jest najlepszą bronią, jaką posiadamy. Jest ona kluczem, który otwiera Serce Boga.

Modlitwa jest przelewaniem naszego serca do serca Boga.

Poprzez książki szuka się Pana Boga, a w modlitwie myślnej znajduje się Go.

Módl się wytrwale, ufnie, zachowując spokój i pogodę ducha.


Fragment listu o. Pio:

Módlmy się bez przerwy. (20 czerwca 1913r.)



FIAT

Usiłuj postępować zawsze zgodnie z wolą Boga w każdym przypadku i nie lękaj się. Ta zgodność jest pewną drogą, aby dojść do nieba.

Fragmenty listów o. Pio:

Niech się dzieje zawsze we mnie, wokół mnie, we wszystkim i dla wszystkiego najwyższa i najmilsza wola Boga, ponieważ ona umożliwia mi wytrwanie. (10 stycznia 1911r.)

Jakże trudno jest żyć sercem! Trzeba umierać w każdym momencie śmiercią, która nigdy nie zabija, by żyć- umierając i umierając- żyć. (20 listopada 1921r.)

Niech zawsze będzie wysławiany Ojciec w Niebie, który raczy traktować mnie w ten sposób. Niech będzie otoczony chwałą w moim ciele, ponieważ On jest moim życiem, a ja żyję tylko po to, by mu służyć. Nie żyję dla siebie, lecz jedynie dla Niego. (30 października 1914r.)

Błagam Cię o Mój Dobry Boże, abyś był moim życiem, moją barką i moją przystanią. Sprawiłeś, że wstąpiłem na Krzyż Twego Syna, a ja robię wysiłki, aby jak najlepiej do niego się dopasować, Jestem przekonany, że już nigdy nie zstąpię z tego krzyża i że już nigdy nie zobaczę rozpogodzonego nieba. (8 listopada 1916r.)

Mam nadzieję i ufam Bogu, że nie błądzę, chociaż moje uczucie skłania mnie do uwierzenia, że wszystko jest możliwe. (15 sierpnia 1916r.)

To, co naprawdę jasno rozumiem, to to, że moje serce kocha mocniej, niż poznaje mój rozum. Tylko tego jestem pewny. Jestem tak bardzo pewny, że moja wola kocha Tego Najczulszego Oblubieńca, iż poza pewnością co do Pisma Św. niczego nie jestem tak pewny jak tego. (24 października 1913r.)

Roztrząsam, wzdycham, płaczę, lamentuję, ale wszystko nadaremnie. Będę to jednak robił tak długo, aż moja biedna dusza złamana bólem i bezsilna podda się Panu, mówiąc: nie moja wola, o Najsłodszy Jezu, lecz Twoja niech się stanie. (koniec stycznia 1916r.)

Ale „Fiat” powtarzam ciągle i nie pragnę niczego innego, jak tylko dokładnego wypełnienia tego „Fiat” właśnie w taki sposób, w jaki Pan Bóg tego pragnie- wypełnienia go wspaniałomyślnie i stanowczo. (19 czerwca 1918r.)

Nie wiem co mnie spotka. Jednakowoż jedno wiem tylko z całą pewnością, że Pan Bóg nigdy nie zawiedzie w spełnieniu swoich obietnic. „Nie bój się, sprawię, że będziesz cierpiał, ale dam Ci także siłę do znoszenia cierpienia. Pragnę, aby Twoja dusza była oczyszczona i doświadczona codziennym i ukrytym męczeństwem. Pod krzyżem uczy się miłości, a Ja nie obdarzam nim wszystkich ludzi, ale tylko te dusze, które są mi najdroższe” -powtarzał mi ciągle Pan Jezus.”

Po co zraniony mam pozostawać jeszcze dłużej na tym świecie. Nie ma dla mnie jakiegoś balsamu, będącego w stanie złagodzić tę okrutną ranę; pozostaje mi tylko pogodzenie się z takim stanem, by podobać się także w tym Mojemu Słodkiemu Panu. (4 września 1915r.)

Nowy relikwiarz z wycinkiem zakrwawionego bandaża Ojca Pio

Prawdą jest, że cierpię, lecz cieszę się z tego, że to nie jest opuszczenie przez Boga, ale raczej delikatność Jego subtelnej miłości.
Ale niech się dzieje tak, jak On chce. Mnie wystarczy tylko to, abym wiedział, że tego wszystkiego chce Bóg i z tego powodu się raduję. (29 listopada 1910r.)

Pośród tej męki znajduję siłę, aby wypowiedzieć bolesne Fiat! Och, jak słodkie, a jednak jak gorzkie jest to Fiat. Ty tniesz i łagodzisz, ranisz i leczysz, zadajesz śmierć i w tym samym czasie dajesz życie. Jestem gotów na wszystko, aby tylko Jezus był zadowolony i aby zbawił dusze bliźnich, zwłaszcza te, które mi powierzył.

Wszystko, co mogę powiedzieć to to, że doświadczam coraz głębiej tej krańcowej wewnętrznej męki, z największym poddaniem się Woli Bożej. (16 czerwca 1921r.)

Zresztą, ja zawsze będę wymawiał Fiat poddania się, (24 listopada 1918r.)


WALKA I UFNOŚĆ

To przez doświadczenia Bóg przywiązuje do siebie dusze, szczególnie przez Niego umiłowane.

Zwątpienie w Boga jest dla Niego największą obelgą.

Strach jest większym złem niż samo zło.

Bardzo cierpię z tego powodu, że nie będę mógł zdobyć dla Boga wszystkich moich braci, W pewnych momentach jestem bliski śmierci z powodu bólu serca na widok tylu cierpiących dusz, którym nie mogę przynieść ulgi oraz z powodu tylu bliźnich sprzymierzonych z szatanem.

Nie słodyczy, ale bólu nam potrzeba. Oschłość, niechęć, słabość- oto są oznaki prawdziwej miłości. Ból jest miły, wygnanie jest piękne, ponieważ cierpiąc możemy dać coś Bogu.

Akceptuj każde cierpienie i niezrozumienie, które pochodzą od Najwyższego. Tak postępując, udoskonalisz się i uświęcisz.

Im więcej będziesz mieć goryczy, tym więcej uzyskasz miłości.

Mój Jezu! To moje serce jest Twoim. Racz je wziąć, racz je napełnić Twoją miłością, a później rozkazuj mi, abym czynił to, co Ty chcesz.


Poddanie się nie oznacza, że się jest niewolnikiem, lecz wolnym z powodu otwarcia się na dar świętej rady.

Brak miłości jest jak zranienie Bożej źrenicy oka. Czy jest coś wrażliwsze od źrenicy?

Brak miłości jest jak grzech przeciwko naturze.

Jak ciało potrzebuje pokarmu, tak dusza potrzebuje krzyża- dzień po dniu- aby oczyszczać się i odrywać od stworzeń. Chciejmy zrozumieć, że Bóg nie chce i nie może nas zbawić ani uświęcić bez krzyża; im bardziej pociąga do siebie jakąś duszę, tym bardziej ją oczyszcza przez krzyż.

Projekcja krótkiego filmu o Ojcu Pio

Fragmenty listów o. Pio:

Och, Boże! Daj się odczuć mojemu biednemu sercu i dopełnij we mnie dzieło, które rozpocząłeś. Słyszę głęboko wewnątrz mnie głos, który ciągle mi mówi: uświęcaj siebie i uświęcaj innych. (listopad 1922r.)

Praca, która mi ciąży i wyczerpuje mnie ciągle zarówno w dzień, jak i w nocy, a także moje fizyczne dolegliwości które wzmagają się od kilku dni, Pracuję ciągle mimo bólu, a ilość pracy jest tak wielka, że nie mam czasu litować się nad sobą, To jest prawdziwy cud, że nie tracę głowy. (14 marca 1921r.)

Jak bardzo cierpię, kiedy widzę, że Pan Jezus nie tylko nie jest czczony przez ludzi, ale i to jest gorsze, znieważany przede wszystkim tymi strasznymi bluźnierstwami. Wolałbym umrzeć albo przynajmniej stać się głuchy, niż słuchać tak wielu zniewag wyrządzanych Panu Bogu przez ludzi. Modliłem się do Pana Boga następująco: Panie, pozwól mi umrzeć raczej, niż być obecnym przy tych, którzy w tej chwili Cię obrażają, (2 września 1911r.)

Sprzedaż dwumiesięcznika "Głos Ojca Pio"

Miło żyć i cierpieć za bliźnich. (1 listopada 1920r.)
Pan Jezus jest moim świadkiem i Jemu samemu ofiarowałem i ofiaruję moją krańcową mękę. (1 października 1921r.)

Myśli z homilii wygłoszonej na Eucharystii

Zachowywanie się w czasie próby!

Sposób Ojca Pio!

- uciekanie się do modlitwy – czasami wydaje mu się, że jego modlitwa jest odrzucona, bezużyteczna. Dlatego jednak nie przestaje się modlić!
„Mój ojcze – pisze do swojego kierownika duchowego – nie ustawaj w modlitwie i spraw, by inni modlili się za mnie, aby ciężar mojej posługi i moje dotkliwe udręki duchowe mnie nie zmiażdżyły. Odczuwam ekstremalną gorycz duszy. Niech Jezus nieustannie opiekuje się mną”

- zgadzanie się z wolą Bożą – „Ale Fiat powtarzam ciągle i nie pragnę niczego innego, jak tylko dokładnego wypełnienia tego Fiat właśnie w taki sposób, w jaki Pan Bóg tego pragnie – wypełnienia go wspaniałomyślnie i stanowczo”

- wierność obietnicom – nieugięta wola pozostawania wiernym Bogu, stanowcza decyzja, by raczej tysiąc razy umrzeć, niż Mu wyrządzić dobrowolnie najdrobniejszą przykrość i by całą siłą woli być wytrwałym w spełnieniu złożonych obietnic.
„Mój ojcze, kto potrafi odkryć niezmiernie wielkie udręki mego ducha. Mam wrażenie, że umieram w każdej chwili; wydaje mi się, chwieję się w każdym momencie. Jestem poddany próbie wszystkiego. Żyję w wiecznej nocy. Cierpi się, ale mam pewność, że wśród cierpienia i nieprzeniknionych ciemności, w których mój duch jest ciągle pogrążony, nie słabnie moja nadzieja”.

- bezwarunkowe poddanie się duchowym kierownikom i Kościołowi – Ojciec Pio wśród ciemności zawsze szuka portu ocalenia w posłuszeństwie. Na pogrzebie Ojca Pio Enrico Medi powiedział:
„Kiedy Kościół zażądał od niego ofiary, aby nie odprawiał Mszy św. publicznie, nie odprawiał jej;
Kiedy zażądano od niego ofiary, aby pozostawał w ciszy i zamknięciu, pozostał w ciszy i zamknięciu;
Kiedy zażądano od niego, aby przemówił, to przemówił;
Aby się modlił, to modlił się;
Aby odprawiał Mszę, to odprawiał Mszę;
Kiedy powiedziano mu, aby umarł, to umarł”

„Czuję, że duchem jestem ciągle coraz bardziej zanurzany w najgęstszych ciemnościach, które mi napełniają moją duszę krańcowym przerażeniem; ciągle jednak trwam w poddaniu się i zaufaniu wobec przełożonych”.
Największe cierpienie Ojca Pio to niepewność, czy podoba się on Jezusowi!

22 września 2008

Triduum przed świętem Ojca Pio - DZIEŃ DRUGI - "MÓW AMEN - FIAT!"

Projekcja filmu
- świadectwo Nicka Vujicica, urodzonego bez rąk i bez nóg, a żyjącego bez ograniczeń!

W sali zebrało się wiele osób. Nikt się nie spodziewał, że bedzie aż takie zainteresowanie. Cieszymy się bardzo :)


NlCK VUJICIC

BEZ RĄK, BEZ NÓG, BEZ OGRANICZEŃ

Biblia mówi: „Poczytujcie to sobie za najwyższą radość, bracia moi, gdy rozmaite próby przechodzicie". Nasze zranienia, ból i zmagania uważać za prawdziwą radość? Czy to możliwe? Jako że moi rodzice byli chrześcijanami, a tato nawet był pastorem, bardzo dobrze znali ten tekst biblijny. Jednak rano 4 grudnia 1982 roku w Melbourne w Australii słowa: „Chwała Bogu!" były ostatnimi, jakich można się było spodziewać po moich rodzicach. W ich ustach musiałyby one brzmieć: „Chwała Bogu! Nasz pierworodny syn urodził się bez kończyn!". Nic wcześniej nie wskazywało na to, że dziecko urodzi się kalekie, rodzice nie mieli wiec czasu, by się na to przygotować. Lekarze byli zszokowani i nie mieli żadnej odpowiedzi! Do dziś nie odkryto jakiejkolwiek medycznej przyczyny tego stanu rzeczy. Mam brata i siostrę — urodzili się zdrowi; są normalni, jak inne dzieci.
Cały kościół bolał i opłakiwał moje narodziny, a rodzice byli zdruzgotani. Każdy pytał: „Jeśli Bóg jest Bogiem miłości, to dlaczego pozwala, by coś takiego zdarzyło się komukolwiek, a szczególnie oddanym chrześcijanom?'". Mój tato myślał, że nie pożyję długo, ale z badań lekarskich wynikało, że byłem zdrowym chłopcem, któremu po prostu zabrakło kilku kończyn.
Zrozumiałe, że moi rodzice bardzo martwili się o moją przyszłość. W tamtych wczesnych latach, zanim poszedłem do szkoły, i w początkach mojej szkolnej nauki Bóg obdarował moich rodziców siłą, mądrością i odwagą.
Prawo australijskie nie pozwalało mi — z uwagi na moje kalectwo — uczestniczyć w normalnym programie szkolnym. Bóg dokonał cudu. On też dał mojej mamie siłę do walki o zmianę tamtego prawa. Byłem pierwszym niepełnosprawnym uczniem, który otrzymał pozwolenie na włączenie się w główny program szkolny.
Lubiłem chodzić do szkoły. Próbowałem żyć tak jak wszyscy inni, ale w tym wczesnym okresie szkolnym — z powodu mojej fizycznej odmienności — doznawałem wielu nieprzyjemności, odrzucenia i brutalności. Było mi bardzo trudno przyzwyczaić się do takiego traktowania, ale z pomocą moich rodziców zacząłem rozwijać wartości, które pomogły mi przejść przez te trudne i pełne wyzwań lata. Wiedziałem, że choć fizycznie się różnię od innych, wewnętrznie jestem taki sam jak każdy człowiek. Rodzice mnie zachęcali, abym nie zwracał uwag na zachowanie kolegów i bym poprzez rozmowę starał się zaprzyjaźnić z niektórymi dziećmi. W niedługim czasie część uczniów odkryła, że naprawdę jestem taki sam jak oni i od tego czasu Bóg błogosławił mi, dając nowych przyjaciół. Bywały takie dni, kiedy odczuwałem wielkie przygnębienie i złość, ponieważ nie mogłem ani zmienić swojego położenia, ani też nikogo za nie oskarżać. Na lekcjach religii dowiedziałem się, że Bóg kocha nas wszystkich i że troszczy się o nas. Jako dziecko, rozumiałem te miłość, ale nic rozumiałem, dlaczego — skoro mnie kocha — uczynił mnie takim, jakim jestem. Czy dlatego, że zrobiłem coś złego? Myślałem, że tak. ponieważ ze wszystkich dzieci w szkole tylko ja byłem inny — taki dziwny. Czułem, że jestem ciężarem dla tych, którzy mnie otaczają, że im szybciej odejdę, tym lepiej będzie dla wszystkich. Chciałem skończyć swoje życie w młodym wieku, ale wdzięczny jestem moim rodzicom i krewnym, którzy zawsze byli ze mną, wciąż pocieszali mnie i wzmacniali.
Z uwagi na moje przykre emocjonalne zmagania, jakich doświadczałem, szacunkiem do siebie i samotnością. Bóg zaszczepił mi pragnienie dzielenia się moim doświadczeniem. W ten sposób mogłem pomagać innym ludziom, którzy zmagają się z podobnymi wyzwaniami. by pozwolili Bogu zamienić trudności na błogosławieństwa. Miało to zachęcać i inspirować innych do życia pełnego i nie pozwolić, by cokolwiek pokrzyżowało ich drogę do szczęścia oraz realizacji ich nadziei i marzeń.
Jedna z pierwszych lekcji, których się musiałem nauczyć, polegała na tym, by niczego nie traktować jako przesądzone. „A wiemy, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują". Ten tekst przekonał mnie, że nie istnieje coś takiego jak przypadek, że wszystkie te złe rzeczy nie dzieją się tak po prostu w naszym życiu. Wiedząc, że Bóg nie dopuściłby, aby cokolwiek stało się w naszym życiu, jeśli w tym wszystkim On nie ma jakiegoś dobrego celu, zachowuję w sercu zupełny pokój.
Gdy miałem piętnaście lal, przeczytałem historię zapisaną w 9. rozdziale Ewangelii Jana. Jezus wyjaśnił cel, dla którego człowiek tam opisany urodził się ślepy: „aby się na nim objawiły dzieła Boże"3. Prawdziwie i szczerze wierzyłem, że gdyby Bóg mnie uzdrowił, byłbym wielkim świadectwem Jego niesamowitej potęgi i mocy. Później zrozumiałem, że gdy modlimy się o coś zgodnie z wolą Boga, to się tak dzieje, ale jeśli to nie jest zgodne z wolą Bożą, to wiem, że On ma dla nas coś lepszego. Teraz widzę, że przez to, jakim jestem, Jego chwała objawia się w sposób, w jaki inni ludzie nie mogą jej objawić.
Obecnie jestem dorosłym mężczyzną i ukończyłem studia handlowe o kierunku księgowość i planowanie finansów. Jestem też utalentowanym mówcą, rozmiłowanym w opowiadaniu i dzieleniu się z ludźmi moim osobistym doświadczeniem. Mam przygotowanie, by przemawiać na tematy, które stanowią wyzwanie dla nastolatków; zachęcać ich i wzmacniać. Mam pasje i pragnienie docierania do młodzieży, a także trwania w gotowości czynienia wszystkiego, czegokolwiek Bóg ode mnie zażąda, pójścia wszędzie tam, dokądkolwiek On mnie poprowadzi. Mam wiele marzeń i celów, które postawiłem sobie w życiu. Chcę stawać się coraz lepszym świadkiem Bożej miłości i nadziei; pragnę zostać międzynarodowym inspirującym mówcą i być wykorzystany jako Boże narzędzie zarówno wśród chrześcijan, jak i niechrześcijan. W wieku 25 lat pragnę być finansowo niezależny na drodze uczciwych inwestycji majątkowych. Chcę przystosować samochód do tego, bym mógł nim osobiście kierować, łatwo się przemieszczać, udzielać wywiadów i dzielić się historia mojego życia w programach telewizyjnych o największej oglądalności! Jednym z moich marzeń jest napisanie wielu książek-bestselerów i mam nadzieję, że wkrótce zakończę pisanie pierwszej z nich. Będzie miała tytuł: „Bez rąk, bez nóg i bez obaw!".

Jestem pewny, że jeśli masz pasję i pragnienie uczynienie-czegoś, i jeżeli jest to zgodne z wolą Boga, to osiągniesz ten cel — we właściwym czasie. Jako ludzie, bezustannie i bez żadnego powodu sami sobie nakładamy ograniczenia! A co jest jeszcze gorsze, ograniczamy Boga, który wszystko może! Wkładamy Boga do „skrzynki" naszych własnych pojęć. Gdy chcemy uczynić coś dla Niego, to zamiast skupiać się na własnych zdolnościach, skoncentrujmy się na naszej dostępności dla Niego — wiemy przecież, że to On działa przez nas, że bez Niego niczego nie możemy uczynić. Gdy całkowicie oddamy się do Jego dyspozycji, to—zgadnij — na czyich możliwościach będziemy polegać? Tak! Na Bożych!

Po projekcji filmu - świadectwa "Nicka Vujicica - bez rąk bez nóg i bez ograniczeń" były liczne wypowiedzi co do wrażeń i odbioru projekcji.



Wspólna Eucharystia

O 19.00 rozpoczęła się Eucharystia. W kościele już dawno nie było tak wiele ludzi, co oczywiście wszystkich nas bardzo cieszyło. Wszyscy się przekonujemy, że reklama, w którą sporo wlożyliśmy i siłi czasu opłaca się. Najbardziej nas zachwyca działanie Ojca Pio i to jak potrafi po 40 latach od śmierci wiele osób przyciągnąć.

Liturgia słowa

Jesteśmy zasłuchani w Boże słowa

Homilia


Ucałowanie relikwii

Oblicze Ojca Pio

Każdego dnia, po zakończonej Eucharystii wszyscy mają okazję zobaczyć na projektorze krótkie, bo 10 minutowe filmiki, zrealizowane przez Telewizję Włoską w latach 50-tych, a przedstawiające św. Ojca Pio. W ten sposób możemy poznać jego oblicze, zobaczyć jaki był, po jego zachowaniach odkryć jego osobowość. Przede wszystki jednak staje sie on dla nas bardziej relany i bardziej ludzki.

21 września 2008

Triduum przed Świętem Ojca Pio - DZIEŃ PIERWSZY - "MÓDL SIĘ!"

Triduum 20 - 22 września
Chcieliśmy, aby nasze świętowanie 40 rocznicy śmierci Ojca Pio było głębsze, aby uczyć się Ojca, przejąć od niego choćby część jego ducha. Zorganizowaliśmy więc Triduum. Oto pierwszy dzień przeżywany pod hasłem: MÓDL SIĘ!
Najpierw była praca w grupach.



Ojciec Pio wiedział, że Bóg wypełnił jego ręce łaskami


Tak! A dlaczego pytasz? Czyżbyś się dziwiła?
Wanda Sellach mówi nam: „W listopadzie 1942 roku uda­łam się z Cerignola do Turynu, by rozpocząć naukę w studium doskonalenia zawodowego przy Instytucie Święte­go Franciszka na ulicy via Giacosa 12. Pewnego dnia był nalot dywanowy na miasto. Biegłam, lecz zdawało mi się, że bomby podążają za mną. Kiedy dotarłam cała i zdrowa do kolegium, matka przełożona doradziła wszyst­kim mieszkankom internatu, by opuściły dom, który - uderzo­ny zapalającymi odłamkami - przestał być bezpieczny. Wyszłam na drogę, by znaleźć jakieś schronienie, gdy nag­le jakiś palący się przedmiot spadł tuż przede mną. Miałam ochotę zawrócić, ale nie zrobiłam tego. Płomienie trawiły dom w różnych miejscach.
Była noc. W mieście z powodu wielu pożarów było jasno jak w dzień. Widziałam straszliwe sceny: ludzi, którzy płonęli żywcem; córki, które stały na ulicach i matki, które umierały w oknach i na balkonach. Wyszłam z tego piekła bez szwan­ku. Następnego dnia dotarłam do domu mojego wujka, który mieszkał przy ulicy via Berutti 6.
Po kilku tygodniach mama napisała do mnie, że miała sen: przyszedł do niej list od Ojca Pio. Gdy go otworzyła, znalazła kartkę, na której było napisane: „Przyjeżdżajcie, jestem tu, na południu i czekam na was". Podpisane: Ojciec Pio. Był nary­sowany również krzyż, który nosił ślady wymazywania. Ponieważ przed tym, jak pojechałam do Turynu, mama po­prosiła Stygmatyka, by się mną opiekował, pomyślała, że ten sen być może jest potwierdzeniem tego, o co prosiła. Chciała jednak uzyskać potwierdzenie od Świętego. Właśnie przyjechałam do Cerignola, więc pojechałyśmy razem do San Giovanni Rotondo. Po spowiedzi mama powiedziała mu to, co jej się śniło i powiedziała również o bombardowa­niu, z którego wyszłam bez obrażeń. Zapytała zatem:
- Ojcze, w tym śnie to wy do mnie mówiliście?
- Tak! A dlaczego pytasz? Czyżbyś się dziwiła?
- Ojcze, a ten krzyż, z tymi śladami wymazywania? - Na świecie jest wiele żałoby, a jedna była przeznaczo­na również dla ciebie. Pan ją wymazał.

Po trochu, po trochu odzyskasz całkowicie wzrok
Kronika klasztorna, pod datą 23 października 1953 roku, ma następującą notatkę.
„Dziś rano panna Amelia Zuossa, 27 letnia kobieta, która urodziła się niewidoma, przyjechała z San Nazzaro del Grappa (Vićenza) i zaczęła widzieć. Oto jak to się stało. Po wyspo­wiadaniu się poprosiła Ojca Pio o wzrok, ten zaś odpowie­dział jej: «Miej wiarę i dużo się módl».

Przez chwilę ta młoda dziewczyna widziała tylko Ojca: jego twarz, błogosławiącą rękę i półrękawiczki osłaniające stygmaty. Po chwili jej wzrok gwałtownie się polepszał, tak że widziała już dobrze z bliska. Gdy dziękowała Stygmatykowi za łaskę, on odpowiedział: «Dziękujmy Panu».
Nieco później dziewczyna znów spotkała Ojca Pio na wew­nętrznym dziedzińcu klasztoru. Ucałowała jego rękę, dziękując i prosząc o całkowite odzyskanie wzroku. Ojciec odpowiedział jej: «Po trochu, po trochu odzyskasz całkowicie wzrok»".


No, no!
Guerrino Vernier, urodzony w Sedegliano di Gravisca, poznał Stygmatyka w 1958 roku. Jego żona, Maria mia­ła poważnie chorą wątrobę. Zdecydował się pojechać do San Giovanni Rotondo, by porozmawiać o tym z Ojcem.
Gdy przybył na miejsce, poprosił jakiegoś zakonnika o pil­ne spotkanie ze Świętym, ponieważ z wiadomych względów nie mógł zbyt długo przebywać poza domem. Wkrótce brat zakonny zaprowadził go do klasztoru. Gdy obaj znaleźli się przed Ojcem Pio, dobry braciszek po­wiedział: «Ojcze, ten pan chce z wami rozmawiać».
Guerrino ukląkł i przedstawił stan zdrowia małżonki, po­wierzając ją jego wstawiennictwu. Kapłan, po wysłuchaniu go, powiedział: «No, no!». Nas­tępnie stuknął go lekko końcami palców w głowę i dodał: «Idź i módl się».
Gdy Guerrino podniósł się z klęczek, zobaczył przed sobą gigantyczną postać. W duchu zadał sobie pytanie: „Kim jest ten człowiek?”. Po chwili znów znalazł się przed Stygmatykiem w jego normalnych rozmiarach.
Po powrocie do Biella rozpoczął nowe chrześcijańskie ży­cie. Był katolikiem lecz, zaproszony przez Ojca Pio do mod­litwy, stał się o wiele bardziej gorliwy. Częściej przystępował do sakramentów, a odmawianie różańca stało się jego codzien­nym, stałym spotkaniem z Maryją.Żona nie odczuwała więcej żadnych dolegliwości wątrobo­wych i żyła przez następne dwadzieścia lat.


Otrzymuje tyle listów, czemu akurat mój ma przeczytać!?

Paola Donini z Cesenatico przyjechała do San Giovanni Rotondo w 1964 roku. Od lat była mężatką, pragnęła dziecka, lecz nie mogła zajść w ciąże. Chciała otrzymać słowo, które dałoby jej sercu nadzieje. Nie mogła zatrzymać się tak długo, jak to było konieczne, by dostać się do Ojca (13 - 15 dni). Zrozumiała jednak, że niebiosa są jej przychylne, pojawiła się bowiem niepowtarzalna okazja. Pewna kobieta, która zamówi­ła wizytę 10 dni wcześniej, została wezwana do powrotu przez rodzinę i odstąpiła jej swoje miejsce. Po kilku dniach miała już możliwość wyspowiadania się, lecz gdy tylko otworzyła się krata konfesjonału, spowiednik powiedział do niej: «Odejdź, bo nie czekałaś w kolejce».
Upokorzona przed wszystkimi, poczuła silną niechęć do Ojca. Zakonnik, który pilnował porządku przy konfesjonale, zorientował się, że kobieta jest zdesperowana i powiedział do niej: «Proszę Pani, niech Pani napisze liścik, wyrażając w nim swoje pragnienia».
Wzburzona, najpierw nie chciała przyjąć rady.
«Otrzymuje tyle listów, czemu akurat mój ma przeczytać!?» - mówiła. Potem jednak dała się przekonać i oddała litościwe­mu kapucynowi liścik ze swoją prośbą. Została w kościele czekając i nagle poczuła wielki spokój spływający na jej serce. Niechęć do Świętego znikła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Po południu braciszek zobaczył ją u stóp ołtarza Matki Bo­żej Pośredniczki Łask. Podszedł więc i powiedział: «Ojciec Pio przeczytał Pani list i powiedział mi: „powiedz tej Pani, by miała więcej wiary, a otrzyma łaskę"».
Paola pocieszona wróciła do Cesenatico, lecz pragnienie porozmawiania ze Świętym było zbyt mocne. Po kilku miesiącach pojechała znów do San Giovanni Ro­tondo. Odczekała w kolejce, modliła się, by wreszcie po spowiedzi móc osobiście przedstawić Ojcu swoje marzenie.
- Chciałabym mieć dziecko, mimo iż adoptowałam moje­go najmłodszego brata po śmierci mamy - powiedziała mu.
- To nie ma znaczenia. Będziesz miała swoje dziecko. Na­dal musisz mieć wiarę, a otrzymasz tę łaskę - odparł.Pani Donini opowiada: „Po powrocie do Cesenatico zaczę­łam się modlić. Lata mijały, lecz ja nie traciłam nadziei, że zos­tanę mamą. Mówiłam sobie: «jeśli powiedział tak Ojciec Pio, to znaczy, że wcześniej czy później będę miała dziecko»”. Po 18 latach małżeństwa została mamą.

Nie, nie; nie możesz dać go zoperować.

Anna Palange, wdowa, zaświadcza:
„Było to podczas ostatniej wojny światowej, w 1943 roku. Campobasso było okupowane przez wojska niemieckie. W czasie nalotów aliantów na nieprzyjacielskie pozycje woj­skowe, bomby spadały z nieba w najmniej oczekiwane miejsca. Pewnego dnia jedna z nich spadła w pobliżu naszego domu, powodując wielki pożar. Mężczyźni, którzy wyszli z ukryć i próbowali zgasić ogień, zostali pojmani przez Niemców. Gro­ziła im deportacja w głąb Rzeszy.
Gdy zobaczyłam, że wśród nich jest również mój mąż, stanęłam jak sparaliżowana i nie potrafiłam wykrztusić na­wet jednego słowa. Byłam w szóstym miesiącu ciąży. Mama wstrząsała mną, bym się odblokowała i po dłuższym czasie krzyknęłam: «Matko Boża z Pompei!». Kilka godzin później żołnierze uwolnili naszych mężczyzn i mogli do nas wrócić.
Urodziłam chłopca, któremu nadałam imię Emilio. Gdy osiągnął wiek, w którym dzieci zaczynają mówić, stwierdziłam, że ma z tym trudności. Pojechałam do Rzymu. Tam le­karz powiedział mi, że dziecko doznało paraliżu płodowego, który go ledwie dotknął - jak delikatne pogłaskanie. Byłam również u innych lekarzy, którzy doradzali mi, bym pozwoliła zoperować dziecko. Miałam jednak co do tego wielkie wątpliwości i nie wyraziłam zgody.
W 1948 roku pojechałam do San Giovanni Rotondo. Przy­jechaliśmy około 14.00 - o tej godzinie Ojciec Pio spowiadał mężczyzn.
Próbowałam się dowiedzieć na placu kościelnym, jakie są szansę na to, by się do niego dostać. Pewien pan z Val Gardena, który niebawem miał się spowiadać, zgodził się wziąć ze sobą Emilio, by Święty mógł pobłogosławić moje dziecko. Gdy czekał na swoją kolej, spowiednik odsłonił parawanik swojego konfesjonału i czyniąc znak ręką powiedział: «Chodź tutaj!».
Mężczyzna wstał, lecz Ojciec powiedział: «Nie ty, dziecko» i zaraz dodał: «Emilio, chodź tu». Malec podszedł do Stygmatyka, a ten pobłogosławił go i wrócił do spowiadania.
Gdy uprzejmy pan oddawał mi dziecko, z lekką niechęcią powiedział do mnie: «Proszę Pani, wyszedłem przez Panią na idiotę wobec Ojca. Powierzyła mi pani dziecko, by Ojciec go pobłogosławił, a on go już znał, zawołał go po imieniu!».
Zapewniłam go, że zarówno ja jak i syn jesteśmy po raz pierwszy w San Giovanni Rotondo. Następnego dnia mogłam wyspowiadać się u Ojca Pio, ponieważ przede mną odesłał od konfesjonału pewną starszą osobę.
Jak tylko uklękłam, zaczęłam płakać z powodu wielkich emocji. Ojciec powiedział: «Bądź cicho, bądź cicho, nie płacz; uspokój się, bo nie będę mógł cię wyspowiadać». Uspokoiłam się trochę i powiedziałam:
- Ojcze, przyjechałam, żeby prosić o radę dla mojego syna.
- Dla kogo? Dla tego dziecka, które podesłałaś do mnie wczoraj po południu, dla Emilio?
- Tak Ojcze, nie mówi dobrze i powiedzieli mi, że musi być zoperowany.
- Nie, nie; nie możesz dać go zoperować. Módl się, módl się i miej ufność w Bogu, a zobaczysz - odpowiedział Święty.Posłuchałam Ojca. Dziecko, mimo iż nie wyzdrowiało całkowicie, zaczęło sprawnie mówić. Miał normalną mło­dość, ożenił się i prowadził sklep, który wcześniej należał do ojca.


Mama musi modlić się lepiej

Ojciec Pio po raz pierwszy zobaczył Baldo Colavizza na fotografii. W wieku trzech lat chłopiec zachorował na gruź­licę płuc i gruźlicę kości. Był leczony w szpitalu Ospedale al Mare del Lido w Wenecji od 1947 roku do lata 1953, z przerwą między 6 a 9 miesiącem życia, kiedy był w Fatebenefratelli w Gorizia. Mama, Norina Gressani była biedna i jedynie co jakiś czas mogła przyjeżdżać z Tolmezzo w odwie­dziny do swojego synka. Słyszała od lekarzy, że jego zdrowie było poważnie zagrożone. Latem 1950 roku, gdy dowiedziała się, że panny Rosina i Lucia Castellani, w pielgrzymce z oka­zji Roku Świętego odwiedzą Rzym i San Giovanni Rotondo, powierzyła im swoje cierpienie. „Ja nigdy nie będę mogła po­jechać do tego świętego człowieka, by powiedzieć mu o moim Baldo, bo brak mi na to środków. Powierzam wam jego cho­robę" - powiedziała.Te dwie córki duchowe Ojca Pio zatrzymały się przez kilka dni w San Giovanni Rotondo i wyspowiadały się u Świętego. Gdy Lucia zaczęła spowiedź, Ojciec powiedział jej, by zamil­kła, bo on wymieni jej grzechy. Gdy spowiednik wyszedł z konfesjonału, dwie siostry pokazały mu fotografię dziecka i przedstawiły rozpacz jego matki, prosząc o modlitwy o jego uzdrowienie. Ojciec na to: „Wyzdrowieje, lecz mama musi modlić się lepiej, bo dziecko modli się więcej od niej". Po ich powrocie, Norina ze wzruszeniem wysłuchała tego, o czym Święty zapewniał i podniesiona na duchu zwielokrotniła swo­je błagania do Boga. Z upływem czasu, zdrowie Baldo zaczęło się poprawiać, aż wyszedł ze szpitala całkowicie zdrowy. Gdy dorósł, rozpoczął studia, a po ich zakończeniu wygrał konkurs na dyrektora dydaktycznego. Wykonywał swój zawód god­nie i z gorliwością. Matka, podczas studiów a również potem, przypominała mu często: „Ty jesteś dzieckiem Ojca Pio. On cię uzdrowił. Musisz jechać, by mu podziękować. On jest Świę­tym". Baldo wyznaje: „W obliczu czci, jaką mama żywiła dla Ojca Pio, ja, chłopiec, mówiłem sobie: Ale czyż święci nie są w Niebie? Dopiero później zrozumiałem, że święci najpierw znajdują się wśród nas jako dar Boga”.

Jak to, czy matka nie powinna mieć mleka dla swojego dziecka?

„Nie mogłam mieć dzieci, bo wszystkie umierały w czwar­tym lub piątym miesiącu ciąży. Moja przyjaciółka, Nina Fiorese, poradziła mi napisać do Ojca Pio, poprosiłam ją zatem, by napisała mi kilka słów na kartce i wysłałam list do Świętego.
Po kilku dniach dostałam odpowiedź. Otworzyłam kopertę, w której znalazłam wizerunek Matki Bożej Pośredniczki Łask i drugi, przedstawiający kapucyna, Sługę Bożego O. Raffaele da Sanfelia a Pianisi. Na załączonym bileciku można było odczytać wypisane słowa: „Ojciec Pio powiedział: Odprawcie nowennę do Matki Bożej Pośredniczki Łask i do Sługi Bożego O. Raffaele, kapucyna, a łaska zostanie wam udzielona”. Pod­pisano: Ojciec Gwardian klasztoru w San Giovanni Rotondo, 15 września 1959.
Następnego roku urodziłam dziecko, które żyje do dziś. W 1963 roku, ku wielkiej radości całej rodziny, urodziłam nas­tępne dziecko, któremu dałam na imię Pio Cataldo. Oczywiście odmawiałam przez bardzo długi czas nowennę i łaska, o której z wiarą zaświadczam, została mi udzielona za wstawiennictwem Ojca Pio. Zawsze będę mu za to wdzięczna.
Córki duchowe Ojca są zgodne co do tego, że Święty zaw­sze uważnie i z troską przyglądał się problemom matek. To one były u Ojca najbardziej uprzywilejowanymi rozmówca­mi.
Irma Vinelli opowiada, że pewnego dnia otrzymała tele­gram od pewnej kobiety, która prosiła ją o interwencje u Stygmatyka. Miała rodzić, lecz dziecko źle się ułożyło. Poszła do klasztoru i w tym samym momencie, w którym Ojciec zapew­nił o swojej pomocy, urodził się malec.Ta sama Irma Vinelli pewnego dnia powiedziała do Święte­go: «Ojcze, nie mam mleka dla mojego dziecka!». On na to: «Jak to, czy matka nie powinna mieć mleka dla swojego dziecka?». Natychmiast jej piersi wypełniły się mlekiem tak, że nie mogła doczekać się powrotu do domu.

Dlaczego Bóg nie zawsze interweniuje?
Czasami w San Giovanni Rotondo można było od kogoś usłyszeć słowa wyrażające zdziwienie i nutę protestu: „Mimo mojej gorliwej modlitwy, odmawianej z wielką wiarą, Ojciec Pio nie otrzymał dla mnie łaski, o którą prosiłem”.
Brat Daniele Natale przedstawił Stygmatykowi przypadek, w którym ktoś żalił się w podobny sposób. Święty, wskazu­jąc palcem na niebo powiedział: «Wszystko zależy od Niego!».
Odpowiedź Ojca prowadzi nas do następującego wniosku. Coś, co wydaje się dobre, nie zawsze bywa nam udzielane przez Boga, który ma wobec nas swoje własne opatrznościo­we plany.

Sięgnijmy po pewien przykład. Wiemy, że szczególna cho­roba zmuszała młodego Ojca Pio do życia z rodziną, daleko od klasztoru. Przełożeni robili wszystko, by sprowadzić go z powrotem za klauzurę. Zło jednak działało na swój sposób.
Władze zakonne w Rzymie doradziły bratu kapucyńskiemu, by został diecezjalnym księdzem. Dla Świętego wizja życia poza Zakonem Świętego Franciszka, była gorsza od śmierci.
Zwrócił się on do Matki Bożej prosząc, by mógł żyć zgod­nie z regułą, we wspólnocie, tak jak inni bracia. Jednak Bło­gosławiona Dziewica, która zawsze zachowywała dla tego syna najdelikatniejsze pociechy, wobec uporczywych błagań, spuszczała wzrok lub wręcz nie ukazywała mu „swego pięk­nego oblicza".
Mimo, iż Ojciec Pio prosił, plany Boże były inne.

Pozostańmy trochę dłużej przy tym temacie. Czasami zdarza się spotkać osoby, które długo modliły się do Boga o uzdrowienie kogoś im bliskiego, lecz nie zapobieg­ły śmierci. Zawiedzione, oddaliły się od Boga. Przestały się modlić, nie chodzą w niedzielę do kościoła, by uczestniczyć w Eucharystii.
Cóż można im powiedzieć?
Co do chorób, Ojciec Pio dawał dokładne wskazówki. Mó­wił: „Mamy obowiązek leczenia się, ponieważ zdrowie jest dobrem, które należy chronić". Wiemy ponadto, że Bóg dał człowiekowi inteligencję i zdolności, by, zwracając się do me­dycyny, mógł oprzeć się złu, które w niego uderza i znaleźć środki zaradcze. Święty jednak przypominał, że mimo wszyst­ko zawsze jesteśmy w ręku Boga.

Pewnego razu Natalino Rappa z Biella przyjechał do San Giovanni Rotondo i spotkawszy Stygmatyka skarżył się, że nie czuje się dobrze i że leczenie, któremu się poddał, nie przy­nosi żadnego efektu. Ojciec Pio wysłuchał go, a następnie powiedział: «Pamiętaj, że lekarze i lekarstwa przynoszą efekt, gdy Ojciec Przed­wieczny tego chce».
Odpowiedź Ojca pozwala nam zrozumieć, że Bóg - Mi­łość Absolutna, dla której wszystko jest możliwe - mimo, iż jest wzywany, nie zawsze interweniuje. Wie bowiem, że dla nas zdrowie nie zawsze musi być dobrem, tak jak choroba czy śmierć nie zawsze muszą być złem.

Pewnego dnia Enzo Bertani przedstawił Stygmatykowi dwoje cierpiących i załamanych ludzi - matkę i ojca. Oni, ob­nażając przed nim swój ból z powodu śmierci młodego syna, narzekali na „straszliwą karę otrzymaną od Boga". Święty, ro­zumiejąc czego doświadczali, pocieszył ich i zapewnił, że syn jest w Raju.
Gdy obaj wrócili do klasztoru, Enzo podkreślał ciężką pró­bę, której zostali poddani ci biedni rodzice. Ojciec powiedział jednak: „Nie wiesz, czego im Bóg oszczędził!".
W innych okolicznościach, informowany o bolesnych doś­wiadczeniach, odparł temu samemu Enzo: «My widzimy to, co nam się zdarza, a nie widzimy tego, czego Pan nam oszczę­dza.

By zakończyć ten temat, przytoczymy poniższe świadec­two. Może ono pomóc nam w uchyleniu rąbka tajemnicy, o której wspomnieliśmy.

„ Kto wie jak by skończyła"
Opowiada siostra Vincenza Teremigliozzi: „Moja siostra Anna zrobiła kurs pielęgniarski w Neapolu, gdzie bardzo ją lubiano. Zdecydowała zatem zostać w mieście i tu wykonywać swój zawód. Po dwóch latach Ojciec Pio wezwał ją jednak do San Giovanni Rotondo. Otworzono szpital Dom Ulgi w Cier­pieniu i Święty chciał mieć ją przy sobie. Miała 22 lata.
Po kilku latach pobytu na półwyspie Gargano, podczas „azja­tyckiej" epidemii zachorowała. Pozostała jednak w łóżku jedy­nie kilka dni i natychmiast wróciła do pracy. Ponownie poczuła się źle i - mimo, że diagnozy na to nie wskazywały - umarła.
Wszyscy w rodzinie byliśmy udręczeni i zdezorientowani. Mama biła głową w mur. Towarzyszyłam tym scenom - rozbi­ta i zupełnie zdruzgotana. Dziesięć dni po jej odejściu, pewnego ranka współsiostra zakonna, Lucilla po zakończonej spowiedzi usłyszała pytanie Ojca Pio: «Gdzie jest siostra Vincenza?» .
Gdy odpowiedziała, że jestem w klasztorze, Święty dodał: «Przyprowadź mi ją». Kiedy się o tym dowiedziałam, pobiegłam do kościoła i zbliżyłam się do konfesjonału. On wziął moją twarz w ręce i powiedział: «Jak myślisz, gdzie jest twoja siostra? Wysłaliśmy ją do Raju!».
Po krótkiej przerwie dodał, skandując słowa: «Kto wie, jak­by skończyła!».
Tymi słowami otworzył mi oczy, co do tajemnych planów, któ­re Bóg ma wobec nas. Często sobie to powtarzałam: «Kto wie, jak by skończyła moja biedna siostra, gdyby została w Neapolu».Powoli wielki spokój spłynął na moje serce".

08 września 2008

"Jeśli seks wystarczyłby mojemu mężowi, aby się we mnie zakochać, to mógłby potem pójść do łóżka z inną kobietą i w niej też się zakochać".


Z serii: DLA ZAKOCHANYCH I NARZECZONYCH :))

DAWN EDEN
Okłamywanie ciałem


Pewnego dnia, późnym wieczorem, wracając z redakcji, w której pracowałam, przechodziłam obok baru „Johnny Rockets" należącego do sieci jadłodajni w stylu lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Bar właśnie zamykano. W czasie, kiedy znudzone kelnerki w wykrochmalonych uni­formach i czepkach wycierały chromowane stoły, ostatnia melodia z szafy grającej chrypiała z zewnętrznych głośników na pustej ulicy piosenkę zespołu Shirelles: Czy będziesz mnie kochać jutro.
Ta piosenka przywołała słodko-gorzkie wspomnienia, bardziej gorzkie niż słodkie. Podobnie jak wiele piosenek ze starych niewinnych czasów, Czy będziesz mnie kochać jutro wyraża uczucie, które większość ludzi wstydziłoby się zwerbalizować. Jest w tym coś bolesnego, że wrażliwa bohaterka piosenki otwiera się wobec innych. Nie szuka potwierdzenia, ale raczej rozgrzeszenia. Mężczyzna ma jej tylko powiedzieć, że ją kocha, a wtedy noc grzechu zamieni się w piękne przeżycie.

Tylko jedna noc seksu
Czy uważacie, że macie prawo do posiadania broni? Jeśli jesteście zagorzałymi zwolennikami Drugiej poprawki, być może sądzicie, że tak - wszak prawo do posiadania broni jest zagwarantowane w konstytucji Stanów Zjednoczonych. Prawo to nie jest jednak równoznaczne z naka­zem jej posiadania; nie oznacza też, że chcielibyście mieszkać w okolicy, w której ludzie noszą ją przy sobie.
Podobnie prawo do poszukiwania szczęścia jest zagwarantowane w ame­rykańskiej konstytucji i można śmiało powiedzieć, że wiele samotnych kobiet w Nowym Jorku, gdzie mieszkam, wierzy, że częścią tego prawa jest aktywne życie seksualne. Czasopisma w stylu „Cosmopolitan", pro­gramy telewizyjne, poczynając od The Oprah Winfrey Show, jak również filmy, książki i piosenki pop zachęcają samotne kobiety do korzystania z przyjemności seksualnej, która im się należy. Chociaż uważa się, że miłość jest istotna, kobietom wmawia się, że satysfakcjonujący związek seksualny nie wymaga miłości, a jedynie szacunku. Skoro „szacunek" wystarczał kobietom w latach sześćdziesiątych, jak głosi tytuł piosenki Arethy Franklin, gwiazdy muzyki soul, to musi wystarczyć i nam.
Owoce ogólnie przyjętego stylu życia kobiety singla przypominają raczej obyczaje osoby uzależnionej od narkotyków aniżeli kogoś, kto chodzi na randki. W tym błędnym kole kobiety czują się samotne, ponieważ nie są kochane, a więc uprawiają przypadkowy seks z mężczyznami, którzy ich nie kochają.

Tak wyglądało również moje życie.
W wieku dwudziestu lat byłam nadal dziewicą. Straciłam swojego ukochanego chłopaka, ponieważ uwiodła go seksualnie doświadczona dziewczyna. Przez dwa lata był moim wielbicielem na odległość, a ja marzyłam, aby zamieszkał bliżej. Kiedy w końcu przeprowadził się do Nowego Jorku i zamieszkał po drugiej stronie Central Parku, razem świę­towaliśmy tę chwilę. A zaledwie miesiąc później powiedział mi, że ze mną zrywa. Wtedy zaprzeczał, iż jest inna kobieta, ale w końcu przyznał się do kłamstwa, które miało mnie uchronić przed większym zawodem. Jak się okazało, uwiodła go moja przyjaciółka i zostawił mnie dla niej.
Ten bolesny cios utwierdził mnie w przekonaniu, że jeśli chcę zatrzymać przy sobie mężczyznę, muszę nabrać doświadczenia. Skończyło się na tym, że straciłam dziewictwo z mężczyzną, którego uważałam za atrakcyjnego seksualnie, którego jednak nie kochałam; zrobiłam to tylko po to, żeby stracić cnotę.


Kiedy już byłam bardziej doświadczona, zamiast nabrać pewności siebie, stałam się jeszcze bardziej niepewna. Nauczyłam się, że postępując według pewnych reguł, mogę zaprowadzić do łóżka prawie każdego mężczyznę, na którego mam ochotę. Jeśli jednak chodziło o znalezienie chłopaka na stałe, los był zawsze przeciwko mnie.
Jakkolwiek się starałam, nie mogłam zmienić seksualnej przygody - czy też łańcucha przygód - w prawdziwy związek. Mogłam liczyć co najwyżej na mężczyznę, który będzie mnie traktował z szacunkiem, ale którego przestanę cokolwiek obchodzić, kiedy tylko skończymy wspólne śniadanie.

To nie znaczy, że nie spotykałam żadnych miłych mężczyzn, kiedy chodziłam na przypadkowe randki. Spotykałam. Jednak albo wydawali mi się nudni, jak to zwykle bywa w wypadku miłych facetów, kiedy się człowiek przyzwyczai do graczy, albo to ja rujnowałam kiełkujący związek, starając się przyspieszyć pewne sprawy.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie byłam nienasycona. Byłam niepewna.
Kiedy jesteś niepewny, obawiasz się utraty kontroli. Wydawało mi się, że w mojej sytuacji głównym sposobem kontrolowania związku jest wprowadzenie doń komponentu seksualnego albo przyzwolenie na to, żeby zrobiła to druga strona. W każdym razie kończyło się tak, że pozostawałam sama. Byłam nieszczęśliwa, ale nie znałam innego sposobu radzenia sobie ze związkiem. Czułam się osaczona przez styl życia, niedający mi nic z tego, co obiecywały media i obiegowa opinia.
Niektórzy przyjaciele i rodzina starali się mi pomóc i radzili, abym po prostu przestała szukać. Udawało mi się czasami zaprzestać poszukiwań na kilka miesięcy, ale potem, kiedy spotykałam potencjalnego narzeczonego, znowu sprowadzałam związek do najniższego wspólnego mianownika.
Nienawidziłam tego przewidywalnego i nieuniknionego rozwoju wy­padków, kiedy moje wysiłki zbudowania związku obracały się wniwecz, chociaż ten styl życia wydawał się bezpieczny. Przyspieszając seksualny bieg wydarzeń, oszczędzałam sobie poczucia odrzucenia lub, co gorsza, bycia zignorowaną w przypadku, gdybym działała zbyt wolno. A skoro i tak w końcu miałam zostać odrzucona, to - myślałam sobie - przynajmniej powinnam mieć z tego trochę przyjemności, nawet gdyby to miała być tylko jedna noc seksu.
To wszystko wydaje się okropnie cyniczne, kiedy teraz o tym myślę, i takie było. Byłam samotna i przygnębiona; zabrnęłam w ślepą uliczkę.

Zasada jutra
W listopadzie 1999 roku moje życie zmieniło się radykalnie. Byłam agnostyczną żydówką, a nagle przeżyłam coś, co chrześcijanie nazywają ponownymi narodzinami. Wcześniej czytałam Ewangelię i wiedziałam już, że Chrystus był dobrym człowiekiem, jednak zmieniłam się, kiedy zdałam sobie sprawę, że On był kimś więcej niż tylko człowiekiem - On naprawdę był Synem Bożym.
Wraz z moją nowo narodzoną wiarą chrześcijańską nadeszła nagle świadomość, że muszę zmienić swoje życie, zwłaszcza w dziedzinie seksu. Chociaż wiedziałam, co mam robić, droga od momentu, kiedy zrozumia­łam, co robię źle, do zmiany mojego zachowania była jeszcze długa.
Na szczęście z czasem odkryłam, że kiedykolwiek czułam potrzebę powrotu do błędnego koła (spotkanie ciekawego faceta - seks z nim - porzucenie go lub bycie porzuconą - powtórka), pojawiała się w mojej głowie nowa myśl, która była kontrapunktem dla zasady czerpania z życia wyłącznie przyjemności. Nazwę ją zasadą jutra.
Całe moje dorosłe życie toczę walkę z nadwagą. Kiedy wchodzę do domu wieczorem, pragnę tylko paczki chipsów albo mlecznych czeko­ladowych drażetek. Jeśli próbuję zrzucić nadwagę, a dzieje się tak przez większość czasu, to naprawdę ciężko jest mi wytłumaczyć sobie, dlaczego nie mogę mieć tego, czego pragnę.
Mały diabełek siedzący na moim lewym ramieniu mówi mi: „Kup chipsy. Będziesz zadowolona i nie utyjesz. Nawet jeśli utyjesz, to mniej niż pół kilograma - stracisz to następnego dnia".
I wiecie co? On ma rację. Jeśli spojrzy się na to wyrywkowo, to jedno sprzeniewierzenie się zasadom nie uczyni szkód, które nie mogłyby zostać naprawione.
Wtedy mały aniołek na moim prawym ramieniu odzywa się tymi sło­wami: „O rany, jeśli kupisz chipsy, to wiesz, co się stanie".
„Będę miała brudne palce i zostawię pomarańczowe ślady na powieści, którą będę czytać dziś wieczorem" - odpowiadam.

Aniołek pomija moją uwagę i mówi: „Jutro też je kupisz - a potem drąży dalej - i kolejnego wieczoru też. Pamiętasz, co się stało jesienią podczas pierwszego roku w liceum - ciągnie aniołek - kiedy wszystkie kluby studenckie miały wyprzedaż pieczywa? Pamiętasz, jak odkryłaś, że kiedy poczekasz wystarczająco długo, wszystkie te łakocie zostaną przecenione i będziesz mogła kupić pięć babeczek za ćwierć dolara?"
„Proszę" - jęczę. Wiem, do czego zmierza. Diabeł na moim lewym ramieniu ciągnie mnie za włosy w kierunku półek z przekąskami.
„I pamiętasz - ciągnie aniołek, przeczuwając zwycięstwo -jak twoje dżinsy stawały się coraz ciaśniejsze? I musiałaś..."
„Wiem" - odpowiadam z irytacją.
„Musiałaś się położyć, żeby je zapiąć - mówi z tryumfem. -1 w końcu zepsułaś zamki we wszystkich dżinsach, które miałaś".
Muszę sobie wyobrazić, jak będę wyglądała i czuła się w dalekiej przyszłości - nie tylko jutro, ale pojutrze, kolejnego dnia i za kilka dni. Muszę poszerzyć swój ą perspektywę i zobaczyć skumulowany efekt mojej pokusy: za każdym razem, kiedy ulegam, mój opór staje się słabszy, a za każdym razem, kiedy się opieram, staję się coraz mocniejsza.
Zasada jutra wymaga wizji tego, jak czystość pomoże mi stać się silną, wrażliwą i pewną siebie kobietą, którą tak pragnę być. Nie cierpię działać pod wpływem desperacji, czując, że muszę oddać się fizycznie, ponieważ jest to jedyny sposób, aby zdobyć mężczyznę emocjonalnie. Nie cierpię też czuć się tak samotnie, że przyjmuję pieszczoty i pocałunki od mężczyzny, który patrzy na mnie jak na kawałek ciała - rzadki i atrakcyjny kawałek ciała, zasługujący na szacunek, ale nic poza tym. Pragnę z całego serca móc spojrzeć dalej, poza moje obecne pragnienia, podążając ścieżką łaski i mądrości, która w końcu doprowadzi mnie do spełnienia trwającego całe życie, a nie tylko jedną noc.

Śniadanie w następny poranek
Po raz pierwszy odkryłam wartość zasady jutra pewnej nocy wiosną 2002 roku, kiedy właśnie szykowałam się do wyjścia z imprezy w mieszkaniu na Brooklynie. Gospodarz, Steve - zakręcony muzyk o nieśmiałej twarzy podobnej do twarzy Davida Schwimmera z serialu Przyjaciele lub Dustina Hoffmana z filmu Absolwent - był moim znajomym od lat, chociaż nigdy nie poznaliśmy się dobrze. Od dawna trochę flirtowaliśmy, ale nic z tego nie wychodziło, ponieważ nie mieliśmy ze sobą tak naprawdę zbyt wiele wspólnego poza atrakcyjnością fizyczną. Zaskoczył mnie zatem trochę, kiedy zapytał, czy chciałabym zostać na noc.
Pierwszą rzeczą, jaka mi przyszła do głowy, była długa, samotna i przera­żająca jazda metrem do domu, podczas gdy mogłabym spędzić noc, dzieląc łóżko ze Steve'em, co wydało mi się pociągające. Wyobraziłam sobie, jak mnie całuje i jak żartujemy i chichoczemy, doświadczając po raz pierwszy bycia ze sobą nago. Oczyma duszy widziałam jego ramiona rysujące się w porannym świetle sączącym się przez zasłony o tej jedynej w ciągu dnia porze, kiedy w tętniącej życiem dzielnicy panowała cisza.
To właśnie takich rzeczy - łatwej przyjaźni, przekraczania granic i ulot­nych romantycznych chwil - poszukiwałam w przygodnych kontaktach seksualnych. Sam seks, jak wiedziałam, nie zawsze musiał być udany.
Kiedy mój umysł analizował wszystkie możliwości, przypomniałam sobie, że od czasu, kiedy ostatnio otrzymałam taką ofertę, moja sytuacja duchowa nieco się zmieniła. Teraz byłam początkującą chrześcijanką, ciągle niedoświadczoną, i wiedziałam, że chcę, aby moje życie było odzwierciedleniem mojej wiary. Jednak to nie siła mojej wiary sprawiła, że odmówiłam Steve'owi. Była to inna wizja, która przemknęła mi przez myśl, znacznie bardziej wyrazista niż pierwsza, stanowiąca nieomal rzeczywiste przeżycie.
Zobaczyłam w niej siebie i Steve'a następnego ranka w barze. To nie był „Johnny Rockets", ale inny bar szybkiej obsługi w tej dzielnicy. Miałam na sobie te same dżinsy i aksamitną bluzkę, w które byłam ubrana na przyjęciu. Moje włosy były wciąż jeszcze trochę mokre po prysznicu i sterczały na wszystkie strony - nie układają się dobrze, kiedy nie stosuję odżywki.
Jedliśmy śniadanie i próbowaliśmy prowadzić jakąś lekką rozmowę, tak jakbyśmy po prostu przed chwilą na siebie wpadli, około dziesiątej rano w niedzielę. Zamówiłam to, co zwykle -jajka w koszulkach na suchym żytnim toście, bez ziemniaków, do tego kawa z chudym mlekiem.
Ten obraz był żałosny.
Przeżycie jeszcze jednego krępującego śniadania w następny poranek u boku niekochającego mnie, ale szanującego partnera, który może raczej odczuwał coś na kształt szacunku przyjętego w świecie przypadkowych randek („Nadal cię szanuję"), było ponad moje siły.
Ta wizja miała jednak jeszcze jeden, groteskowy rys. Oto ja, osoba wy­magająca, która wybiera cztery specjalne składniki do swojego śniadania, nie mogę utrzymać przy sobie jednego mężczyzny, z którym mogłabym dzielić każde śniadanie przez resztę życia?
Zespół Shirelles w piosence Czy będziesz mnie jutro kochać sugeruje, że noc seksu może zostać wybaczona, jeśli para, już po fakcie, zadeklaruje wzajemną miłość. Ta idea jest bardzo popularna w powieściach romantycz­nych, programach telewizyjnych i filmach, na przykład takich jak Pretty Woman. Ludzie dają się nabierać na tę bajkę, ponieważ chcą wierzyć w to, że uprzedmiotowienie drugiej osoby może być usprawiedliwione.
Wrócę jednak do mojej wizji śniadania. Nawet gdyby Steve nagle wyznał mi swoją dozgonną miłość, podczas gdy ja jadłabym jajka na toście, nie zmieniłoby to faktu, że decyzja o pójściu z nim do łóżka podjęta poprzedniej nocy nie wynikała z mojej miłości do niego, lecz z tego, że nadarzyła się taka okazja. A potem zdałam sobie sprawę, że nawet gdyby się okazało, że ja też go pokochałam, nie zmieniłoby to faktu, że dwanaście godzin wcześniej zamierzałam go wykorzystać i pozwolić mu wykorzystać mnie.
Gdybyśmy się potem pobrali, tak wyglądałaby nasza historia: byliśmy znajomymi, ale nie przyjaciółmi, pewnej nocy po kilku drinkach przespa­liśmy się ze sobą i zakochaliśmy się w sobie.
Nie wydaje mi się, aby była to recepta na długotrwały związek małżeń­ski. Jeśli seks wystarczyłby mojemu mężowi, aby się we mnie zakochać, to mógłby potem pójść do łóżka z inną kobietą i w niej też się zakochać.
Podobnie ja, gdybym dała się łatwo nakłonić do miłości poprzez seks, to mogłoby się okazać, że jestem podatna na inne tego typu przygody i mogę uciec od męża z dostawcą pizzy. To jednak jest głupie; przecież ja nie jestem taka i wiedziałam, że nie będę bardziej skłonna zakochać się w Stevie po wspólnie spędzonej nocy niż w momencie, kiedy składał tę pro­pozycję. Wiedziałam też jednak, że potem czułabym się do niego bardziej przywiązana, nawet gdybym go nie kochała. Zawsze tak się dzieje, kiedy uprawiam z kimś seks, czy tego chcę czy nie; tak jestem skonstruowana jako kobieta. To poczucie przywiązania sprawiłoby, że nasze rozstanie po śniadaniu byłoby jeszcze trudniejsze.

Kiedy ta wizja przemknęła mi przez głowę wybór był oczywisty.
Podziękowałam Steve'owi za wspaniałe przyjęcie i wyszłam. Po drodze, jadąc o północy z Brooklynu do mojego mieszkania w New Jersey, płakałam. Odrzucenie bliskości z drugą osobą - nawet złej bliskości - może być bolesne, kiedy się wraca do pustego domu.
Jednak nie żałuję. I odtąd zawsze kieruję się zasadą jutra.
Jeśli musisz pytać kogoś, czy będzie cię kochał jutro, to znaczy, że nie kocha cię dziś.

Kłamanie ciałem
Jeśli wierzymy, że ciało ma swoje przeznaczenie to seks pozamałżeński staje się ślepą uliczką. Christopher West, autor kilku książek na temat teologii ciała, nazywa to w wywiadzie zamieszczonym na stronie internetowej www.beliefnet.com „okłamywaniem swoim ciałem".
West wyjaśnia to następująco:
Kłamię, jeśli uprawiam seks z kimś, z kim nie jestem w związku małżeńskim, ponieważ moje ciało mówi wtedy: „Oddaję się tobie dobrowolnie, całkowicie i przyrzekam ci wierność i spełnienie”. Niby mówimy to, co w czasie ślubu, jednak naprawdę czynimy to bez zobowiązań i w głębi serca nie mamy nic takiego na myśli. Mówimy za pomocą swojego ciała coś, co nie jest prawdą.
Ten komentarz przypomina mi pewną historię, która jak opowiada moja mama, wydarzyła się, kiedy moja siostra była malutka. Sis bawiła się z mamą na chodniku przed domem, kiedy chłopiec, który mieszkał obok nas, podjechał na swoim trzykołowym rowerku i przewrócił ją.
Mama była przerażona. Kiedy moja siostra płakała, mama podniosła wzrok i zobaczyła matkę chłopca wyglądającą przez okno i uśmiechającą się. Najwyraźniej mama tego małego łobuza myślała, że to tylko nieszkodliwa zabawa.
Potem ten chłopiec podjechał po raz drugi i znowu ude­rzył moją siostrę. Moja oburzona mama wiedziała już, co robić, ale sąsiadka, matka łobuza, tylko się przyglądała.
Mój a mama podeszła do chłopca ze słodkim uśmiechem na twarzy. Po czym, ciągle uśmiechnięta, objęła go mocno i powiedziała: „Najedź ją jeszcze raz, a złoję ci skórę".
To właśnie jest, moi drodzy, „kłamanie ciałem". Trzeba przyznać, że moja mama osiągnęła cel: chłopiec już nigdy nie nękał mojej siostry. Jej zdradliwy gest, który miał przestraszyć chłopca, poskutkował. : To, co zrobiła moja mama, było bardziej przerażające, niż gdyby po prostu nakrzyczała na chłopca, ponieważ jest coś głęboko niepokojącego w tym, kiedy jedna część ciała mówi coś innego niż reszta. Doświadczyliście tego i prawdopodobnie wtedy, kiedy przedstawiono was komuś, kto się uśmiechnął i powiedział, że miło was poznać, ale obdarzył was rybim uściskiem dłoni.
O ile bardziej niepokojąca jest sytuacja, kiedy mimo że angażujesz się w najbardziej intymny kontakt z mężczyzną,
który zespala z tobą każdy oddech i ruch, wiesz, że za kilka minut lub godzin twój partner powie najprawdopodobniej tylko: „Zadzwonię do ciebie”.

Miłość wymaga otwarcia drzwi
W naszej kulturze, pomimo że przeceniamy rolę przy­padku w miłości, istnieje przekonanie, że miłość wymaga świadomej decyzji. Mówimy o tym, że powinniśmy otworzyć serca dla nowej miłości lub też że ktoś zamknął serce dla swojej byłej miłości. Mamy poczucie, jakkolwiek mgliste, że miłość wymaga otwarcia drzwi.
W sercu naprawdę są drzwi. Za nimi jest miłość, która płynie jak rzeka. Jej źródłem jest Bóg, ponieważ Bóg jest miłością.
Jeśli naprawdę kochamy, decydujemy się otworzyć drzwi, podejmując świadomą decyzję, aby wpuścić do naszego serca miłość, którą pragniemy czuć do wyjątkowego mężczyzny. Ta decyzja musi być świadoma, ponieważ niezależnie od tego, jak nieodparty urok ma dla nas druga osoba, musimy zdecydować, czy chcemy wziąć na siebie odpowiedzialność oddania się jej w pełni. Wiemy, że miłość za drzwiami wiąże się z odpowiedzialnością, ponieważ jest ona na całe życie.
Teraz czas na najciekawsze. Nie bez powodu ta wielka miłość, do której mamy dostęp, powinna być uwieńczona seksem tylko z jednym mężczyzną.
Bóg stworzył małżeństwo po to, abyśmy byli do Niego bardziej podobni. A możemy się upodobnić do Niego, jeśli będziemy kochać się nawzajem tak, jak On nas umiłował. Mówiąc słowami św. Augustyna: „Bóg kocha każdego tak, jakby był on jedyny na świecie".
Innymi słowy, Bóg pragnie, abyśmy kochały jednego mężczyznę tak, jak On kocha nas -jakbyśmy były jedyną osobą na ziemi. Odtąd pragnie kształtować nas dalej. Na sposób głęboko duchowy, powinnaś dawać całemu światu miłość, którą dzielisz ze swoim mężem.
To dlatego chrześcijanie wierzą, że małżeństwo to coś więcej niż tylko rubryczka w spisie ludności. To duchowe powołanie.

przel. Katarzyna Turska
„W drodze” 2008 nr 6 s. 55-64

Tekst jest fragmentem książki Dreszcz czystości, która wkrótce ukaże się nakładem Wydaw­nictwa W drodze. Śródtytuły pochodzą od redakcji.

DAWN EDEN GOLDSTEIN ur. 1968 w Stanach Zjednoczonych, pochodzi z rodziny żydow­skiej, zajmowała się dziennikarstwem, pisując o muzyce rozrywkowej do nowojorskich cza­sopism, agnostyczka w wieku 31 lat nawrócona na chrześcijaństwo, kilka lat później została przyjęta do Kościoła katolickiego, porzuciła dawne zainteresowania i zajęła się promowaniem życia w czystości, jest autorką popularnego błoga http://dawneden.blogspot.com