29 sierpnia 2009

100 poufnych rad...



















...dla panien na wydaniu



"Jakie są kardynalne warunki zewnętrznego podobania się mężczyźnie?"
"Bardzo ważne, żeby kobieta robiła wrażenie, iż ma piękny biust, i dlatego powinna otaczać czujną opieką swoje piersi i stwarzać im sprzyjające warunki"

"Co mężczyznę do kobiety zraża natychmiast?"
"Nie mogą podobać się nam kobiety zbyt gadatliwe (...), zarozumiałe, stale narzekające na swój los (...), a przede wszystkim agresywne (...) Wprost straszne, gdy ciało kobiety wydziela przykry zapach. W takim przypadku (...) trzeba na gwałt stosować odpowiednią kurację. Czasami pomaga. Daj Boże!".

"Kiedy panna może stawiać kawalerom propozycję zabawy, tańców, hulanek itp?"
"Jakiekolwiek zalety posiada panna i ktokolwiek jest jej narzeczonym, nie wolno dawać jej impulsu do wspólnych wybryków i hulanek".

"Jak zorientować się pobieżnie czy narzeczony jest zdrów?"
"Sama cera i ogólny wygląd wskazują od razu czy dany pan nie jest chorowity".

"Jak przywiązać do siebie mężczyznę?"
"Niech pani wnosi w stosunek z nim pewną oryginalność, daje mu z siebie raz po raz coś nowego".

"Jak potęgować sympatię mężczyzny stopniowo?"
"Gdy miłość zakwita, z nią budzi się i pożądanie - takie jest prawo natury, które rządzi światem. W tym okresie - przed ślubem - rola panny jest bardzo trudna (...) Najlepiej stale wytwarzać takie warunki, żeby on nigdy ostatecznie nie śmiał".

"Czy okazywać mężczyźnie, że jest się o niego zazdrosną?"
"Lepiej nie (...) On z czasem się zmieni, gdy głębiej pokocha, o ile pani postara się szczerze, aby umilić mu życie".


"Wiadomości kobiece"
Bronisław Gumplowicz
1937
*************



Swoją drogą... ciekawe czy Szanowne Panie wymieniają między sobą pewne zasady "postępowania" z facetami?
I oczywiście na odwrót... To jak panowie? Ile jest tych zasad?

18 sierpnia 2009

Wystarczy zamerdać ogonem


















Bardzo mi się podoba taki obraz Nieba...

Siostra Anna Bałchan porównuje niebo do przytulnej kafejki
z dobrą muzyką jazzową.
W zależności od zasług będziemy mieć stolik
dalej lub bliżej Najwyższego i chórów anielskich.
I chociaż nie zastanawia się nad tym, to jednak ważne jest, kto z nią będzie siedział przy stoliku.


Profesor Andrzej Szczeklik opowiada o psie,
którego zamknięto w sali pokrytej lustrami.
Zostaje otoczony przez psy, czyli własne odbicia.
Skacze, szczeka, rzuca się – one również.
Wreszcie z pianą na ustach pada martwy.

A gdyby tak zamiast szczerzyć kły, zamerdał ogonem.
Jak nie wiele trzeba aby niebo sprowadzić na ziemię...

03 lipca 2009

mało kto chce to wiedzieć

„Dokonałem między innymi zadziwiającego odkrycia: kobiety zupełnie
uczciwie i wprost mówiły o swoich umiejętnościach i ograniczeniach. Poproszone
o wykonanie zadania przekraczającego ich kompetencje i doświadczenie,
otwarcie przyznawały się, że nie potrafią, i prosiły, by je
nauczyć lub pokazać, jak to się robi. Zupełnie inaczej postępowali mężczyźni.
Nie umieli się przyznać do niewiedzy czy niekompetencji. Zamiast
tego twierdzili zwykle, że wszystko znakomicie rozumieją, i blefując,
popełniali w efekcie bardzo kosztowne błędy, wprowadzając mnóstwo
zamieszania.

Role się odwracały, kiedy przychodziło do przyjmowania uwag krytycznych.
Mężczyźni przyjmowali zastrzeżenia do swojej pracy rzeczowo i nie
obrażali się. Kobiety zaś prawie zawsze reagowały na jakiekolwiek krytyczne
uwagi o swojej pracy tak, jakby to był całościowy atak na nie jako
na istoty ludzkie. Oczy zachodziły im łzami i wybuchały płaczem albo
uciekały do damskiej toalety. Potem potrafiły godzinami się dąsać, chodziły
smutne przez wiele dni, a zdarzało się też, że rezygnowały z pracy”.
J.P. Getti z jego książki pt.: „As I see it”.



Zadziwiające jest to, że mało kto o tym wie...


26 czerwca 2009

Praktyczna próba...

Zawsze bardzo mi się podobała próba praktycznego odczytania ideii miłości...

Kiedy Jezus opowiada, na podstawie sceny z Sądu Ostatecznego, na co Bóg będzie zwracał uwagę kiedy przed Nim staniemy, to wyraźnie widać, że bedziemy sądzeni z miłości, która przybrała postać postawy.

W całej tej przypowieści nie pada ani razu słowo "miłość"...

"Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie;
byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie" (Mt 25, 35-36)

Nie pada..., a mimo to, każdy chyba czytający słowa z tego fragmentu Ewangelii wie, że właśnie chodzi tu jak najbardziej o miłość!

Czy to oznacza, że miłość można zdefinować jako konkretną postawę? TAK!
W ten właśnie sposób postawiona sprawa wygląda zupełnie inaczej! Dość odmieniania przez wszystkie przypadki słowa "miłość". Czas na postawy, które ją wyrażają!

Spróbujmy wymienić takich postaw jak najwięcej...

"Małżeństwo, to miłość, która..." ???
Zapraszam do komentarzy i wpisywania własnych propozycji...


18 maja 2009

Upaść - powstać - radować się... Nick Vujicic

Widziałem Nicka Vujcica już nie jeden raz w internecie... Kiedyś wykorzystałem jego przemówienie na spotkaniu sympatyków św. Ojca Pio, kiedy mówiliśmy o cierpieniu. Byliśmy oczarowani jego siłą nadzieii i mocą wiary w Boga. Za każdym razem gdy mam okazję obejrzeć w sieci jakieś jego wystąpienie lub relację ze spotkania z innymi jestem bardzo poruszony. Zastanawiam się... Jak bardzo człowiek musi doświadczyć swojej niemocy, swojego cierpienia i trudu, aby zrozumieć, że wszystko, ale dosłownie wszystko jest w rękach Boga?

Chyba mają rację te osoby, które uważają, że człowiek, gdy ma wszystko, stroni od Boga, ale jest na najlepszej drodze do utraty szczęścia. Gdy patrzę na Nicka, który właściwie nie ma nic z tego co my mamy na codzień, posiada jednak to co nam rzadko udaje się zdobyć: RADOŚĆ.


16 maja 2009

Żeby aż tak?


Znalazłem w necie "coś" co mi nie daje spokoju. To opis rzeczywistości, która bez miłości diametralnie się zmienia. Czy rzeczywiście miłość ma tu tak wiele do powiedzenia? Przecież, gdyby tak było, gdyby była tak ważna, to chyba nikt by nie chciał bez niej żyć? A jednak wymienione niżej postawy są powszechne. A może przeceniamy rolę miłości w życiu?





Inteligencja bez miłości czyni cię przewrotnym.

Sprawiedliwość bez miłości czyni cię nieugiętym.

Dyplomacja bez miłości czyni cię hipokrytą.

Sukces bez miłości czyni cię aroganckim.

Bogactwo bez miłości czyni cię sknerą.

Ubóstwo bez miłości czyni cię radykałem

Piękność bez miłości czyni cię zabawnym.

Władza bez miłości prowadzi do tyranii.

Praca bez miłości czyni cię niewolnikiem.

Naiwność bez miłości pozbawia cię wartości.

Modlitwa bez miłości czyni cię egoistą.

Wiara bez miłości czyni cię fanatykiem.

Krzyż bez miłości staje się udręką.

ŻYCIE BEZ MIŁOŚCI TRACI SENS!

11 kwietnia 2009




Chrystus prawdziwie Zmartwychwstał!

Dzieląc się z Wami tą najcudowniejszą prawdą
że śmierć, grzech i zło zostały pokonane
że mamy Nowe Życie w Jezusie Chrystusie,

życzę Wam






na każdy dzień:

doświadczenia pełnej Radości w Nim

Miłości, która od Niego pochodzi

i Nadzei, która dzięki Niemu jest silniejsza niż zwątpienie!

Alleluja!


Dziękuję, że jesteście!


07 kwietnia 2009

Najpierw trzy razy pochwal!



Pierwsze świadectwo



Z jakąkolwiek koleżanką bym się nie spotkała, one wszystkie od razu zaczynają narzekać na swoich mężów. Jedna przez drugą opowiadają o tym "jaki to ten mój mąż jest okropny". To niemal norma. Moja serdeczna przyjaciółka, pracując z dziećmi, ma taką zasadę: "Jeśli musisz dziecko poprawić, dać mu jakąś swoją krytyczną uwagę, musisz je przedtem najpierw trzy razy pochwalić".


To moje odkrycie zbiegło się w jednym czasie z naszym bardzo poważnym kryzysem małżeńskim. Z dnia na dzień obserwowałam, jak nasz związek powoli się rozpada. Tak sobie wtedy pomyślałam: o mężczyznach mawia się czasem, że to trochę takie duże dzieci. Może by spróbować tej metody na mężu? Zrobiłam eksperyment. Zaczęłam chwalić męża.

Chwaliłam go za wszystko, za co tylko mogłam go pochwalić, bez zbytniego naciągania oczywiście. I mąż powolutku zaczął się zmieniać. Na lepsze. Zrobił się dla mnie milszy. Z zszarzałego faceta, przeobraził się w pełnego radości, energii mężczyznę. Ten fajny facet był w nim przez cały czas. Tylko ja go nie potrafiłam dostrzec.


Jego wady oczywiście dalej pozostały takie, jakie były. Ale starałam się nie zwracać na nie uwagi. Przymykałam oko. I dalej chwaliłam. Również w towarzystwie. Nic tak nie podnosi męskiej samooceny, jak chwalenie go przy innych. Na początku nie było łatwo. Przyzwyczajona do tego, by mieć pretensje o wszystko, musiałam się nieźle natrudzić, by się powstrzymywać przed wytykaniem mu błędów. Taki zszarzały mąż jakoś nie zachęca do tego, by go chwalić. Ale zawzięłam się. Pomyślałam sobie - przecież to jest w jakiś sposób ciągle ten sam człowiek, za którego wyszłam.


Przecież za coś go kiedyś podziwiałam. To wszystko musi tam gdzieś w nim nadal być! Gdy cokolwiek zrobił dla mnie, zamiast wychodzić z założenia, że to jego obowiązek, chwaliłam go i bardzo mu dziękowałam. Zaczęło się od drobiazgów - zakupy, wyrzucone śmieci, naprawiona klamka w łazience, Stworzyłam w swojej wyobraźni obraz dobrego męża, a potem tu i teraz zachowywałam się wobec niego trochę tak, jakby on już tym dobrym mężem był.


A mąż (ku mojemu wielkiemu zdziwieniu) powolutku przeobrażał się w ten mój "ideał mężczyzny". Ale (to bardzo istotne) - zaczęłam od siebie! To ja pierwsza zaczęłam "dawać". Nie czekałam, aż on zacznie. Nie trudno się domyślić, że po jakimś czasie mąż zaczął robić dla mnie dużo więcej, z ochotą, bez marudzenia. Minął rok i znów mam wspaniałego męża, który (po 15 latach wspólnego życia) znów jest we mnie do szaleństwa zakochany, fajnego synka, spokojny, ciepły dom. Czuję się bardzo szczęśliwa.


Drugie świadectwo


Po kilku latach małżeństwa dowiedziałam się, że mój mąż mnie zdradza. Wiadomość ta spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Najpierw był szok, niedowierzanie, wrażenie, że to koszmarny sen potem bunt, gniew, płacz, a w końcu poczucie winy i utrata wiary w siebie. Poczułam się samotna i opuszczona, wydawało mi się, że cały mój świat runął w gruzy. Nie przestawałam się jednak modlić. I bardzo szybko dotarła do mnie prawda - nie jestem samotna, bo Bóg jest ze mną i kocha mnie.


Myślę, że dzięki wstawiennictwu Maryi mogłam mimo wszystko powtarzać mężowi, że go kocham i, że niezależnie od tego, co postanowi zrobić, będę go kochała. Czułam, że to Szatan opętał mojego męża i na nic nie przydadzą się ludzkie sposoby. Walczyłam środkami duchowymi: postem, jałmużną i modlitwą. Podczas Mszy świętej prosiłam o nawrócenia męża. Każdej nocy nakładałam ręce na śpiącego męża i modliłam się do Ducha Świętego. Kochałam.

I choć może się to wydać dziwne, starałam się go traktować jak zawsze. Nie separowałam go ani od stołu, ani od łoża. Chcę być dobrze rozumiana - nie akceptowałam romansu męża, ale nie odtrącałam go. Mówiłam mu, że postępuje źle, ale że ja wierzę w jego miłość do mnie i dobro ukryte w jego sercu. Starałam się niekiedy wspominać najpiękniejsze chwile naszej wspólnej historii.


Rozmowy ciągnęły się całymi godzinami. Nie wszystkie były spokojne, często się raniliśmy. Widziałam jednak wyraźnie, że moja wiara, modlitwa i okazywana miłość zmieniają męża. Jezus zmieniał także mnie. Nie pozwalał, by moje serce stwardniało, zamknęło się w urazie, by miłość uległa ambicji czy pragnieniu zemsty. Zrozumiałam, że ja też mam za co przepraszać, że nie jestem skrzywdzoną niewinnością.


Zobaczyłam, jak wiele ran w przeszłości zadałam. Nasze małżeństwo przetrwało! Przebaczyliśmy sobie nawzajem. W dodatku mój mąż się nawrócił i dla nas obojga jedynym trwałym fundamentem jest Chrystus.

17 marca 2009

RAPORT: Wszystko o moim ojcu

Kochający, nadopiekuńczy. Albo tyran, nieobecny. Pierwszy mężczyzna – ojciec. Czasem najbliższy, czasem obcy. Od relacji z nim zależą nasze dorosłe związki z mężczyznami i to, jak radzimy sobie w życiu. Co zawdzięczają, a czego nie mogą wybaczyć swoim ojcom, opowiadają po latach córki: Kinga, Maja, Ola i Monika.

Kinga: OJCA WYMAZAŁAM

Rozmowa telefoniczna, dwa lata temu. – "To ja, twoja córka. – Dzień dobry. – Dzwonię... może będziesz zainteresowany... niedawno urodziłam dziecko. Jesteś dziadkiem. – I nie masz pieniędzy? – Mam dobrą pracę. Chciałam tylko... – Chorujesz ciężko? – Nie. – Więc wszystkiego dobrego". Koniec rozmowy. Kinga. 33 lata, stanowisko menedżera w firmie konsultingowej, trzy rozwody na koncie. Oliwkową cerę i czarne włosy ma po ojcu. Tak jak oryginalne poczucie humoru, niekontrolowane napady gniewu i skłonność do zdrady. Uprzedza, że wielu wspomnień z ojcem nie ma, mówi o nim "on", nigdy ojciec, tata. "On, doktor literatury, budził mnie w środku nocy i kazał recytować Beniowskiego". "On wpadał w szał i młotkiem rozbijał meble", "Nie pił, a szkoda, alkohol byłby jakimś wytłumaczeniem" . Nie czuję nienawiści, raczej obojętność. Myślę o nim tylko wtedy, gdy wrzeszczę na swoje pięcioletnie dziecko: "nie pójdziesz spać, jeśli nie nauczysz się dobrze alfabetu". Nie chcę być jak on ani mówić, że coś jest przez niego. Chcę go wymazać. Nie myśleć "tyran", tylko "obcy człowiek".

MŁOTEK NA WSZELKI WYPADEK

Jaki humor ma tata, można poznać po jego krokach, kiedy wraca z uniwersytetu. Jeśli są ciężkie i słychać je w mieszkaniu z klatki schodowej, to znaczy, że trzeba zasnąć z młotkiem pod łóżkiem. To pierwsza zasada, jakiej przez większość dzieciństwa trzyma się Kinga. Sama nie wie, po co jej młotek ani w jakiej sytuacji miałaby go użyć, ale tak jest bezpieczniej. Wyobraźnia dziecka podpowiada najgorsze scenariusze, że kiedyś w szale ojciec, krzycząc i waląc pięściami w meble, uderzy matkę albo ona jego. A jeśli się pozabijają? Młotek jest na wszelki wypadek. Zasada numer dwa. Ołówek. Należy go włożyć między naoliwione drzwi swojego pokoju a futrynę, żeby się nie zamykały, żeby lepiej widzieć i słyszeć, co się dzieje w nocy w domu. Kiedy głosy ucichną, można spać. Tylko czasem w swoim łóżku trzeba zrobić miejsce mamie.

Trzecia zasada Kingi. Tata w gruncie rzeczy jest dobry. Miał biedne i ciężkie dzieciństwo, był więźniem politycznym. Tak mówi mama, kiedy po cichych tygodniach znów śpi z ojcem w jednym pokoju. Kinga daje się przekonać. Gdy po awanturach ona z mamą wyjeżdża "na zawsze" do babci, tata biegnie za nimi ulicą, płacze i przeprasza. Widowisko, więc wracają. A potem są wspaniałe dni – karmienie łabędzi w parku, oglądanie niedźwiedzi w zoo i czytanie przez ojca bajek La Fontaine’a na dobranoc. Podczas wizyt profesorów w ich domu ojciec mówi: "mam taką mądrą córkę".

Aż do dnia, kiedy coś go zdenerwuje i na klatce znów będzie słychać głośne i szybkie tupanie. Zacznie się: "głąbie, gnoju, wszystko psujesz", "kiedyś się wyprowadzę i pozdychacie z głodu". Nie bił, nie szarpał, chłodno wykładał: "Jesteś do niczego i tyjesz jak matka, gówno osiągniesz, nikt cię nie zechce, kogo ja wychowałem?".

– Kogo? Dziś wiem – mówi Monika. – Cyniczną intelektualistkę, która zagina mężczyzn w wielu dziedzinach, ale też słabą kobietę, która nie może przeżyć tygodnia bez faceta. Zupełnie jak mama. Była polonistką, nauczycielką, bez większych osiągnięć. Gdy ojciec wieczorami odpytywał mnie z przypadków, fruwały zeszyty. Ona zamykała się w łazience i puszczała wodę. "Dlaczego mnie nie obroniłaś? – pytałam. – Córciu, nie słyszałam", odpowiadała. Po latach zrozumiałam, jak bardzo czuła się bezradna. W domu był albo strach, albo euforia, że tata jest spokojny i miły. Żadnych stanów pośrednich, normalności. Dziś zwykłe życie mnie przeraża, musi być silne szarpanie, żebym czuła, że żyję.

BĘDĘ INNA NIŻ ON

Tania kawiarnia na osiedlu. Kinga przesiaduje w niej po lekcjach. Stolik w rogu, na prawo od drzwi zawsze jest jej, stąd widać ulicę, można liczyć przejeżdżające samochody i czytać książki znienawidzonych przez ojca pisarzy: Miłosza, Konwickiego. Kinga kocha literaturę, ale zda na marketing, żeby zrobić na złość ojcu. W liceum staje się silniejsza, ma kolegów, chodzą w glanach i skórach, ojciec przy nich jest miły: kawki, herbatki, przynosi swoje płyty Zeppelinów. Ale Kinga wszystko robi na przekór jemu, żeby być inna. Są plusy: mówi po angielsku, francusku i włosku, ojciec nie zna języków poza rosyjskim. Jest jej lepiej aż do dnia, kiedy usłyszy dialog rodziców. "Masz kochankę!", to lament matki. A to ojciec, głosem kapo: "Marzyłem, żeby robić profesurę, zostać szefem katedry, wyjeżdżać na sympozja. Przeszkodziłaś mi w tym swoją ciążą. Okaż skruchę!".

– Często, gdy siedziałam w pokoju, ćwiczyłam stan: nic nie czuję, nie mam emocji. Udało się, nauczyłam się dawać miłość małymi dawkami. 21 lat, pierwszy ślub, z właścicielem osiedlowej kawiarni, osiem lat starszym. – Dobry człowiek, kochany, ale głupszy ode mnie – mówi krótko. Kinga wyprowadza się do przyszłego męża. Ojciec: "Wiem, że to dlatego, że między nami jest słabo". Tego dnia nie ma awantury. Tata zaprasza ją i mamę na obiad. Kinga pamięta każdy szczegół. Jego koszulę w granatową kratkę, pomidorową z ryżem, łzy matki, że córka tak wcześnie chce być dorosła, bo inteligentne dziewczyny nie wychodzą tak szybko za mąż. I jego słowa, które powiedział łamiącym się głosem: "Daj jej spokój. Ona dobrze wie, co robi". – Wiedziałam, że dzięki mężowi, jakiemukolwiek, ojca już nie będę potrzebować. Po moim ślubie zadzwonił raz. Pokłóciliśmy się, nie pamiętam o co. Rozmowę zakończył zdaniem "nasze relacja nie ma w ogóle sensu". Wkrótce wyprowadził się od mojej matki do kochanki. Kontakt nam się urwał. Matka zaczęła kwitnąć. Zdjęcia Kingi z lat studiów i początków małżeństwa: czarne długie włosy, sztuczne rzęsy. W fioletowym boa, w krótkich sukienkach, z palcem w ustach i z namalowanym pieprzykiem nad górną wargą.

– Szalałam – mówi. – Dużo imprez, czasem przypadkowy seks, musiałam czuć, że się podobam. Gdy zdobywałam kolejnych mężczyzn, szybko odchodziłam. Nie chciałam się przekonać, że nie chodzi im o nic więcej. Małżeństwo? Awantury, że jabłka są za kwaśne, i że nic nie ma w telewizji. Ja je wszczynałam. Największy wstyd? Wyrywałam kwiaty z doniczek i ciskałam nimi o ścianę. Byłam przerażona tym, co robię. Eksplodowały duszo przez lata emocje. Stałam się moim ojcem. Ostatni dialog z pierwszym mężem przed rozwodem. On: – Stale patrzę na twoją twarz, śledzę każdy grymas, jaki masz humor i kiedy znowu obrzucisz mnie błotem. Ona: – Mnie od słuchania twojego uprzejmego głosu chce się rzygać. Kinga dziś: – Rozwiodłam się, gdy miałam 24 lata. Po rozstaniu – lęki. Tęskniłam za wszystkim, co zniszczyłam: za jego dobrocią, spokojem. To był koniec studiów, dla mnie pustka, wegetacja, dni spędzone na niczym. Matka była przy mnie, ale ja potrzebowałam ojca. Tak, tego złego ojca, który na chwilę stałby się dobry, wziął mnie za rękę i poszedł karmić łabędzie albo stłukł tych wszystkich facetów, wszystko odkręcił. Wiedział od matki, w jakim jestem stanie. Nie zadzwonił.

KONIEC PODOBIEŃSTW

Czy to nie przeznaczenie? Dwa lata później pojawia się przystojny facet, który zna na pamięć te same fragmenty z Miłosza. To Andrzej, literaturoznawca, 30 lat straszy. Jak ojciec. Poznają się u znajomych. Gotuje, karmi ją ostrygami i rzuca żonę. Kinga – pracę w reklamie, której nie znosi. Przechodzi na utrzymanie męża, czyta książki, wymyśla nowe potrawy – roladki z gruszkami i cynamonem. Sielanka. Czasem są jak mąż i żona, czasem jak tata i córka. Nie ma zdrad, awantur, nuda. Więc zdarza się, że Kinga wpada w szał, bije go po twarzy. Z powodu niewypłukanej ścierki w zlewie. On wybacza. Kinga zostawia go dla Damiana, z którym jest w ciąży.

– To miał być przelotny romans, wyszło małżeństwo. Krótkie. Dwa lata po ślubie zostałam sama, zostawił mnie, bo "przytłaczało go rodzinne życie". Ale ja nie mogłam budzić się sama. Rygor z dzieciństwa mnie nie zahartował. Wystraszył na zawsze. Kiedy w domu coś stuknie, podskakuję, boję się ciemności. Więc mam dużo romansów i rzucam się w wir pracy. Córkę często zostawiam z moją mamą albo z opiekunką. Naprawdę staram się być dobrą matką, ale nie potrafię bardziej jej się poświęcić. Kinga nosi wysokie szpilki i delikatnie się maluje. Dużo się śmieje, dużo zarabia. Spełnia zachcianki córki: zabawki, tenis. Gdy się na nią patrzy, trudno uwierzyć, kiedy mówi: "Straciłam kontrolę nad swoim życiem.

Nie znam nikogo, komu bezgranicznie ufam, na kim mogłabym się oprzeć. Lubię leżeć i patrzeć w sufit". Co by powiedziała ojcu, gdyby go spotkała? – Powiedziałabym tak: "Twoja wnuczka jest do ciebie podobna. Ten sam zawadiacki uśmiech, energiczne ruchy, dumna twarz. Mam nadzieję, że na tym podobieństwa się kończą. Kiedy pyta o dziadka, mówię jej, że mieszkasz daleko i że chorujesz na niepamięć. A ja? Dużo zawodowo osiągnęłam, mimo że mówiłeś, że będę zerem. Już za tobą nie tęsknię. Żałuję tylko, że już nigdy do nikogo nie powiem: tato. Boję się, że nie będę płakać, kiedy umrzesz".

Maja: DOBRY, NIEIDEALNY

Maja z dzieciństwa pamięta plecy ojca. I ogoloną głowę, trochę poharataną, bo używał tępej żyletki. Wieczorami siedział w gabinecie tyłem do drzwi i wpisywał liczby w odpowiednie pola. Był księgowym, skupionym, małomównym. "Nie przeszkadzaj, bądź cicho, tata robi ważne rzeczy", mówiła matka, gdy Maja przy pokoju taty rozkładała zabawki. Był uprzejmy. Nigdy na nią nie krzyknął, nie uderzył, nie pamięta, czy przytulił. Po prostu był. Tata duch. Zarabiał. Czasem się uśmiechnął. Jadł. Siedział w pokoju. Oglądał telewizję i co roku świadectwo Mai. "Tylko cztery piątki? Ja miałem same piątki". Ale awantury nie było, żadnego pouczania. – Gdy teraz widzę, jak bawi się z moimi dziećmi, jak wycina, maluje, nosi je na barana, nie rozumiem, dlaczego nie był taki dla mnie. Ale innego ojca bym nie chciała. Maja pracuje w ministerstwie, ma 39 lat, figurę nastolatki, blond włosy. Mężatka, dwoje dzieci: dziesięć i siedem lat. – Rodzina jest dla mnie wartością najwyższą, za to jestem wdzięczna tacie.

JAK JEST, TO TEŻ GO NIE MA

Rodzinnie. Przede wszystkim było rodzinnie. Wspólne śniadania o 7.30 i kolacje, gdy tata wracał z pracy. Konserwatywnie. W niedzielę miał być kościół, obiad u dziadków, przed obiadem modlitwa. Ale który kościół, jaka modlitwa? Matka z domu była protestantką, ojciec ultrakatolikiem. Podnosił głos tylko w kłótniach religijnych. – W podstawówce zostałam ateistką. Dziś moje dzieci nie chodzą na religię. Rodzinie Mai zaczęło się nieźle powodzić, gdy tata został przedsiębiorcą. Rozstawiał łóżko polowe na ulicy, sprzedawał dżinsy, używane podręczniki, kasety magnetofonowe, potem zaczął handlować meblami, jeździć po Polsce.

– Nie, nie tęskniłam za bardzo. Jak był, to i tak nieobecny. Jak go nie było, to przynajmniej przywoził zabawki – wspomina Maja. Jako kilkulatka potrzebowałam go, jako nastolatka przestałam lubić. Kiedy miałam kłopot, rozsiadał się w fotelu i mówił, że on sobie ze wszystkim świetnie radzi. Była atrakcyjną nastolatką, wysoką, smukłą, z wąską talią i pełnymi ustami. Dyskoteka w liceum, starszy kolega wpycha ją do łazienki i zdziera ubranie. Celny kopniak, Maja ucieka. Do domu wpada roztrzęsiona. Matka ją tuli, ojciec komentuje: "wstyd przynosisz". Po tym wydarzeniu nie rozmawiają ze sobą kilka miesięcy, a ona nosi wyciągnięte swetry i luźne spodnie. Przez długie lata gardzi facetami. Zakochuje się beznadziejnie i zamyka w sobie. Nie interesuje jej miłe spędzanie czasu i seks bez zobowiązań. Seks ma być bliskością, więc boli, gdy ktoś po nim znika bez śladu. Ucieka w książki. Przerabia feminizm, ekofeminizm, studiuje równolegle psychologię i rusycystykę.

Od facetów odgradza się murem, patrzy na mężczyznę i ocenia: czy podziela jej zainteresowania, czy rozumie muzykę, której słucha. Literackie pole manewru? Jeśli dobrze zna literaturę rosyjską. Maja po studiach wyprowadza się z domu. Kiedy się pakuje, znajduje list ojca wysłany do szpitala, gdy się urodziła. "Moje najdroższe skarby, czekam na was w domu. Kocham. Heniek, tata". – Wtedy zrozumiałam, że jestem dla niego ważna, tylko on nie umie okazać, jak bardzo – mówi. Na co dzień z ojcem nie ma kontaktu. Gdy dzwoni do domu, a on odbierze, prosi: "Tato, daj mamę". Czasem wymieniają: "Co u ciebie? – Wszystko OK". Tyle. Ale w głowie wciąż ma słowa z listu. Czasem śni, że on widzi ją na ulicy, ale przed nią ucieka. Przełom. Operacja wycięcia wyrostka. Maja trafi a na ostry dyżur. Jest sama na sali, boi się zasnąć, boi się długich szpitalnych korytarzy. Tata to wie od mamy, więc w nocy w tajemnicy przed lekarzami zakrada się do pokoju córki i czuwa przy niej całą noc. Mówi niewiele. Nie pociesza. Ona już wie, tata ją kocha.

JESTEM DUMNA

Jędrek jest dyplomatą. Dla niego Maja wraca do obcisłych dżinsów, zwiewnych sukienek, dla niego maluje paznokcie. Po trzech miesiącach Jędrek się oświadcza. Ślub, szybka ciąża. Ojciec? Bardzo się cieszy, tak mówi przez telefon mama. – Od niej dowiedziałam się, że dla wnuka zbija z desek huśtawkę przed domem – opowiada Maja. – Pamiętam, jak któregoś dnia przytuliłam się do ojca, pierwszy raz w życiu, tak naprawdę mocno. Zesztywniał. Poklepał mnie po plecach i wyszedł do sklepu. Środek nocy, telefon od mamy. Ojciec przewrócił się na schodach, stracił przytomność, leży na OIOM-ie. – Pamiętam wszystkie szczegóły. Budzę Jędrka, nie chcę jechać sama, jestem w piątym miesiącu ciąży, na piżamy wkładamy płaszcze. Nie płaczę, wspominam. Jak wyciągał mi drzazgi z palców. Jak starym fiatem jechał całą noc, żeby odebrać mnie chorą z kolonii. Jak na mój przyjazd podkręca ogrzewanie w domu z 19 na 22 stopnie, bo jestem chorowita i łatwo marznę. Jak przez te wszystkie lata stał pod drzwiami kuchni i słuchał, o czym gadam z mamą.

"Tata przeżyje. Przeszedł lekki zawał", Maja słyszy od lekarzy. – Co robię? Staję obok jego łóżka, ściskam go za rękę i znów nie umiem powiedzieć, że go kocham. Tak już zostanie. Dziś za oknem w domu Mai klasyczny lutowy poranek. Na dachach czteropiętrowych bloków resztki śniegu. Dzieci leżą z gorączką, ona wychodzi do pracy. Tata jest na emeryturze i już jedzie do nich tramwajem z drugiego końca miasta. W termosach ma obiad, który ugotowała mama. Ale nad wnukami trzęsie się bardziej niż ona. – Rok temu przeniosłam rodziców do Warszawy. Są coraz starsi, chciałam mieć ich bliżej. Tata? Odwiedza nas średnio raz w tygodniu. Sielanka? Nic z tych rzeczy. Zrobił się zrzędliwy. "Dlaczego tak mało zarabiasz w tym ministerstwie?", "Nie pozwalaj dzieciom jeść czipsów", cały czas mnie strofuje. Zobaczył u córki książki Dana Browna: "Co za brednie, tak mi przykro, że nie masz gustu". "Pigmalion się znalazł", powiedziała do siebie. Usłyszał. Obraził się. Wyszedł. Nie zna Shawa, myślał, że "Pigmalion" to obelga, jak świnia albo baran. – Mam wyrzuty, że czasem się z niego śmieję, że burknę, gdy piąty raz pyta o to samo. Bo kiedy patrzę na swoje życie, jestem dumna, z siebie, z dzieci, z tego, jakiego wybrałam sobie męża. Jestem szczęśliwa, wiem, że bym nie była, gdyby nie mój nieidealny ojciec. Nie chciałabym mieć innego. I to mu powiem, gdy się odważę.

Ola: DO ZOBACZENIA ZA 25 LAT

Mieszkanie w bloku z wielkiej płyty. Kuchnia pachnie kawą i kroplami na serce. Drobna dziewczyna klęczy przy siwym mężczyźnie. Ona to córka, brunetka z bystrym, nerwowym spojrzeniem, malarka, pedagog. Przez dwadzieścia pięć lat mówiła: "Nie mam ojca. Mama szukała miłości, ale znalazła tylko dawcę, niestety niehonorowego". On – ojciec, spory facet po zawale. Ma twarz zastygłą jak kamień, po wylewie. Zostawił rodzinę, gdy Ola skończyła sześć lat. "Tatusiu, wybaczymy sobie, tęsknię za tobą", mówi ona. Tata płacze i głaszcze ją po głowie: "Nie poznałbym cię na ulicy". Pamiętała go ze zdjęć, tych nielicznych, których mama nie spaliła, nie podarła, a które ona przed snem często całowała. Wiedziała o nim tyle, ile powiedziała matka: "wyjechał, porzucił, odszedł do młodszej, głupszej, ma z nią dzieci i jest bogaty. Nie pisze, nie dzwoni, nie płaci, bo cię nie kocha, nie masz już ojca, córeczko".

Więc Ola ucieka w swój osobny świat. Godzinami leży na tapczanie, na którym często spał tata. Dziś Ola pracuje z autystycznymi dziećmi i w poradni uzależnień. Maluje mandale, prowadzi zajęcia z arteterapii. Ma 32 lata, krótkie włosy jak Audrey Hepburn, a w nich trzy zielone spinki. Za sobą dziesięć trudnych związków. Od miesiąca znów jest zakochana. "Kobieta bez właściwości, czysta kartka", mówi o sobie. – Mężczyźni? Mieli mnie wychowywać. Jeden z nich był żydem. I ona postanowiła zostać dla niego żydówką. Piekła mu w piątek chałki, zapalała szabasowe świece. Gdy zachorował na raka, rzuciła pracę w pracowni grafi cznej i go pielęgnowała. Wyzdrowiał, odszedł, jak wszyscy najważniejsi mężczyźni jej życia. Jak Jarek buddysta, za którym powtarzała mantry, jak Sebastian alkoholik, któremu wyrywała butelki wódki i wylewała do zlewu, jak Darek, który potrafił przyłożyć, i jak Marcin, który pisał dla niej wiersze.

CZY KTOŚ WIDZIAŁ MOJEGO TATĘ?

Tata. Zawsze jest zabawny. Tarza się z nią po dywanie, podrzuca do góry. Śmieszny, gdy kupuje zabawki: samoloty, pistolety. Ola jeszcze wtedy często się śmieje. Nawet gdy tata ją porywa, na złość żonie, w kłótni, mówiąc córce, że jadą na wycieczkę. Wracają na drugi dzień w eskorcie policji, którą wzywa matka. Kilka dni później tata się wyprowadza: "Jadę na wycieczkę, do zobaczenia wkrótce, księżniczko". Wspomnienia związane z ojcem się urywają. "Kiedy on wróci?, "Przeprowadził się? Zostawił? Mamo, to wprowadźmy się do niego!", Ola jeszcze nic nie rozumie. Czasem zamiast do szkoły idzie go szukać. W osiedlowych sklepach, w kolejce na poczcie, w autobusach, w blokach na liście lokatorów wypatruje nazwiska Kownacki.

Pyta o niego ludzi, pokazując zdjęcie: rosły facet w czapce z papieru, którą włożył na jej pierwsze urodziny. O poszukiwaniach dziecka sąsiedzi mówią matce. – Płakała i mnie tuliła. Nie wiedziałam, że mówiła ludziom: "mąż dostał pracę w Chicago, przysyła nam pieniądze". Matka cierpiała i nie chciała przestać. Wieczorem przychodziła do pokoju Oli, kładła się na podłodze, smutna. Ola: "Ja też za nim tęsknię". Mama: "Ty? Za nim? Za tym bydlakiem? To idź sobie do niego, jak wiesz, gdzie mieszka, żyj sobie z nim, jak taki był dobry". – Z czasem zaczęłam ojca nienawidzić. Zazdrościłam koleżankom, którym ojcowie przeszukiwali pokoje, kazali wracać o konkretnej godzinie z dyskoteki. Pamiętam, że w liceum bardzo chciałam mieć narty. Mamy nie było stać. Ojca ścigał komornik, bo nie płacił alimentów – mówi. – Więc na pytania w szkole "gdzie jest twój tata?", odpowiadałam: "na morzu", "nie żyje", "w więzieniu". Tylko czasem odwracałam się na ulicy za rosłymi mężczyznami, myśląc, że to on. Czasem ich śledziłam.

STWÓRZ MI DOM

Najważniejszy w jej życiu był Paweł, piętnaście lat starszy. Wypalony artysta i grafik. Byli razem trzy lata. Nauczył ją rozumieć sztukę, lubiła chować się w jego wielkich ramionach. Mówił: "Zetnij włosy krócej, tak wyglądasz szlachetniej". Więc nosiła włosy na zapałkę. "Ola? Co za imię, jak z elementarza, mów o sobie Aleksandra". Gdy pijany niszczy nożem jej obrazy, wybacza mu, bo on ma depresję, potrzebuje jej, więc Ola gotuje mu obiady, podaje kapcie i pilota. A potem on ją zostawia. – Szalałam z rozpaczy. Błagałam, żeby do mnie wrócił, obiecałam, że będę taka, jaką mnie zechce – opowiada Ola. – "Księżniczko, nie zasługuję na ciebie", usłyszałam. Na zawsze rzuciłam malowanie. Bez Pawła jako artystka nie miałam nic do powiedzenia. Dopiero przed trzydziestką wyprowadziłam się od mamy.

Wcześniej bałam się, że beze mnie sobie nie poradzi, więc znajdowałam jej prace, pocieszałam, słuchałam. Pozamieniałyśmy się rolami – mówi Ola. Przy niej była silna, przy mężczyznach słaba. – "Bij się za mnie, chroń, głaszcz i stwórz mi dom", tego od nich oczekiwałam. Trafiałam na same trudne przypadki. Ola decyduje się na terapię. W gabinecie słyszy: "Czysta kartka to przestrzeń twojego życia, zaznacz najbliższe ci osoby". Rysuje mamę, babcię i psa. Słyszy: "Każde dziecko ma ojca i matkę!". Ona ma 26 lat i nerwicę natręctw.

– W moim życiu wszystko musiało być parzyste – mówi. – Numer tramwaju, do którego wsiadam, liczba winogron, które zjadam, stron książki, którą czytam. Miałam początki anoreksji. Nie wychodziłam z domu bez tabeli kalorii, czasem zabierałam także małą kuchenną wagę. Ważyłam porcje w restauracjach – wspomina. – Zaliczyłam miesiące terapii. Wreszcie zrozumiałam, że wypierając się ojca, osierociłam siebie. Pielęgnowałam przekonanie, że nie zasługuję na miłość, że wszyscy są ważniejsi ode mnie. Że muszę być za wszystko odpowiedzialna. Ale wtedy za wcześnie było jeszcze na pojednanie. Napisałam do ojca list, który schowałam w szufladzie: "Dlaczego mnie nie chciałeś? Dlaczego nie wróciłeś? Co ja ci zrobiłam? Wybacz mi, tato". Dzwoni rok później, gdy dowiaduje się, że miał wylew. Umawiają się na spotkanie. Szykuje się dwa dni: fryzjer, manikiur, nowe buty i bluzka.

OPOWIEDZ MI O SOBIE

Mężczyzna ze zdjęć przyjął ją w swoim mieszkaniu. Jego twarz była prawie jej twarzą. Nigdy jej u siebie nie akceptowała – za duże oczy i usta, myślała. Opowiedział o sobie, o tym, co się działo w ciągu dwudziestu pięciu lat, kim był. Dyplomatą, biznesmenem zaplątanym w mafię. Popełniał przestępstwa gospodarcze na duże pieniądze. Rozwiódł się z drugą żoną, ma nastoletniego syna, mieszkają w innym mieście. Tata: "Tak wyszło, ale nigdy o tobie nie zapomniałem". Ola: "Nie wysiliłeś się, tato. Wiele razy myślałam, że ci nie wybaczę, ale teraz wiem, że muszę. Dla siebie. Chcę mieć dzieci, męża, budzić się bez lęku, z dumą patrzeć w lustro, chcę mieć normalnie. Zdradziłeś mnie kiedyś, teraz to napraw, naucz, jak mam żyć, żebym się nie bała". Potem było wiele rozmów, spotkania dwa razy w miesiącu lub częściej.

– "Lubisz naleśniki z dżemem? Filmy Chaplina? – Skąd wiedziałeś?". Na początku trochę się narzucałam, wysyłałam SMS-y: "dziś spóźniłam się do pracy, idę na randkę, boli mnie głowa". Potem on sam zaczął pisać: "Jadłaś? Jesteś taka chuda". "A co to za chłopak?". Teraz ojciec jest przy mnie. Może tylko dlatego, że boi się starości, samotności, choroby? Nieważne. Potrzebujemy się nawzajem, choć czasem czuję, że dzieli nas jakiś mur, taki emocjonalny, złożony z żalu, rozczarowań, wyrzutów sumienia. Ale lubię z nim być, nawet kiedy milczymy. Ostatnio przyszedł bez zapowiedzi. Maciek, z którym Ola jest od miesiąca, robił obiad. "Wpadłem, bo akurat byłem w okolicy", tłumaczył się tata. – Wzruszyłam się. Wiedziałam, że przyszedł po to, by sprawdzić, czy jego córka jest szczęśliwa.

Monika: TATA SUPERBOHATER

Ojciec? Nie. Lepiej tata, tatuś. Tak do niego mówię. On nauczył mnie jeździć na rowerze. Smarował stłuczone kolana gencjaną. Czytał książki z taką pasją, że spóźniał się do pracy. Bliższy niż mama. Ona mówiła: "Monika się nie uczy, znów dwója, masz dać jej lanie". Tata zamykał się ze mną w pokoju, uderzał pasem o poduszkę i kazał krzyczeć. To był nasz sekret. Jasne, trzypokojowe mieszkanie, Monika, 35 lat, redaktorka. Szczupła, ale ciągle się odchudza. Mieszka z mężem i trzyletnim synem. W dużym pokoju jest mnóstwo zdjęć dziecka i jedno ze ślubu. W centralnym miejscu, na dębowym stole stoi fotografia w ciężkiej ramie: Monika w białej sukni obejmuje ojca. – Najtrudniejszą rzeczą w życiu było dla mnie zaakceptowanie, że mąż nie będzie taki jak tata. Wciąż się tego uczę.

MASZ BYĆ PIĘKNA, KOBIECA I SILNA

Dzieciaki rzucają wyzwiska. Jak w każde popołudnie. "O, hipopotamy chodzą po ulicy", wołają za Moniką, która ma nadwagę. Ona wbija oczy w ziemię, idzie sama, bardzo smutna jak na siedmiolatkę. Zza rogu wyłania się tata. Często, gdy córka wraca ze szkoły, robi sobie przerwę w pracy, by ją chronić. Obejmuje dziecko i głośno mówi: "Szanuj ich córeczko, kiedyś będą brukować chodniki, po których będziesz chodzić". Dzieci milkną, Monika podnosi wzrok. – Tata był moim bohaterem – mówi. Mimo płaczu wyrywał jej w nocy ulubione wafle w czekoladzie i subtelnie tłumaczył: "Będzie bolał cię brzuch, popsują ci się zęby". Dzięki niemu schudła.

Mieszkają w Toruniu, często jeżdżą stamtąd nad morze. W pociągu ojciec tłumaczy, że każdy podróżny to jakaś historia. Wymyśla im życiorysy. "Ta pani na pewno jest zakochana, ma takie wesołe oczy, pewnie jedzie do niego, na plaży będą puszczać latawce". Sam też dużo opowiada: o Napoleonie, salonach paryskich, miłości Sartre’a do Simone de Beauvoir. – Ojciec był urzędnikiem państwowym i frankofilem – mówi Monika. – Jego rodzice byli zbyt biedni, by mógł wyjechać na studia do dużego miasta. Ale zainteresował światem mnie. Ze swojej jedynej w życiu zagranicznej wycieczki przywiózł greckie figurki. "Masz być jak Afrodyta i Atena – mówił. – Piękna, kobieca i silna". A potem snuł na wpół zmyślone opowieści o Grekach.

NIE DBASZ O MOJĄ CÓRKĘ

Chłopcy kochają się w Monice, ale ona najbardziej kocha tatę. Pierwsze randki – tata wypytuje. "Okrył cię kurtką, gdy wracaliście wieczorem?", "Dał kwiaty?", "Chce iść na archeologię? Co to za kierunek? Kto będzie go potem utrzymywał?". – Długo nie miałam chłopaka, bo żaden nie był jak tata albo tacie się nie podobał. Skończyłam kulturoznawstwo i politologię. Do 26. roku życia byłam sama, ale szczęśliwa. Znajomi, wycieczki, ojciec, który mówił: "Jeśli chcesz, będę cię utrzymywał do końca świata" i odkładał pieniądze, żebym miała na perfumy, dobre buty i napiwki w drogich restauracjach. Twierdziła, że randki nie są dla niej, bo mało który facet docenia jej intelekt. Trzymała się z koleżankami, intelektualistkami – chodziły na pokazy filmów offowych, w kawiarniach jazzowych rozmawiały o polityce USA wobec państw Trzeciego Świata i Końcu historii. Dociekliwa, odważna, zadawała dużo pytań.

Tata był dumny, kolekcjonował wycinki jej pierwszych tekstów w gazetach codziennych. Grześka poznała na wystawie. "Fotograf z magnetyczną osobowością, w nocy w ogóle nie zasypia, mówi, że woli patrzeć, jak śpię", zwierza się tacie. Zakochała się z trzech powodów: miał głos, od którego przeszły ją ciarki po plecach, pachniał jak ojciec i jak on miał zarost, który drapał w policzek. Poczuła się bezpiecznie. Rok później zostanie jego żoną. Ale Grzesiek ma wady: nie potrafi położyć glazury w nowym mieszkaniu, robi to tata. Nie zauważa, że Monika zmienia kolor włosów. Nie chce wziąć kredytu na samochód, dorabiać po godzinach, wszędzie wozi ją starym autem, któremu ostatnio zapalił się silnik, nie umie gotować i tak dalej. – Byłam księżniczką nieprzyzwyczajoną do dawania z siebie czegokolwiek. Pierwszy kryzys – poległam.

"Córeczko, możesz mieć każdego!", pociesza tata. Gdy Grzesiek proponuje separację, ona mówi: "Ale ja chcę tylko jego". Ojciec przytomnieje, idzie porozmawiać z zięciem. Potem Monice tłumaczy: "Śmieje się z twoich żartów. Kocha cię. Więc będziecie na stare lata ścigać się na wózkach po domu starców. Ja bym z twoją mamą tego nie potrafił". – Zaczęliśmy przecinać pępowinę. Ustaliliśmy, że z małżeństwem poradzę sobie sama – mówi. Od tej pory, kiedy Monika dzwoni do ojca, że nie radzi sobie z pracą, ma za mało pieniędzy, on mówi "rozwiązuj takie problemy z mężem, jesteś dorosła". Czasem ją zbywa: "muszę kończyć, mam drugi telefon", "właśnie wychodzę". – Bez jego wsparcia chwilowo straciłam grunt pod nogami – przyznaje Monika. – Byłam przyzwyczajona, że gdy coś dzieje się nie tak, mam pogotowie ratunkowe w postaci ojca. Wcześniej co drugi weekend spędzałam u rodziców w Toruniu.

A teraz słyszałam: "mamy inne plany", "spędź weekend z mężem". Próbowałam szantażu emocjonalnego: "przykro mi, że wyrzekasz się córki" albo "byłam u lekarza, ale nie chcę ci zawracać głowy swoimi problemami, więc porozmawiajmy o czymś innym". W końcu poczułam, że sama nie dam rady, zaczęłam szukać oparcia w mężu. To przyszło zupełnie naturalnie. Nie wiem, kiedy staliśmy się nie tylko mężem i żoną, ale też przyjaciółmi. Przekonałam się, że podświadomie wybrałam kogoś prawie tak samo oddanego mi jak tata. A kiedy zaszłam w ciążę, poczułam, że teraz muszę zająć się własną rodziną. Z ojcem bezboleśnie oddaliliśmy się od siebie. Choć mieszkają w innych miastach, ich poranna wspólna kawa to rytuał. Monika dzwoni do taty. Gadają. Czasem jest o czym, czasem nie. Jak dziś: "Co tam? – to Monika. – A tak sobie siedzę i przeglądam gazetę. A u was? – to tata. – Nic ciekawego, spać mi się chce". – Ale gdy zaczynam narzekać na Grześka, słyszę: "Ty to już lepiej nic nie mów, jesteś pyskata jak mama". Tatę interesują teraz tylko opowieści o wnuku. Z mojego małżeństwa wycofał się w porę. Dziękuję ci, tato.


Twój Styl nr 03 (223) 2009

09 marca 2009

Rytm bliskości i dystansu w związku

Pradoświadczeniem — jest bliskość

Pierwotnym doświadczeniem człowieka — można powie­dzieć: pradoświadczeniem — jest bliskość. Zaczynamy życie w objęciu przez ciało matki, w kołysaniu ruchami jej ciała, w ryt­mie bicia jej serca. Cały długi okres życia płodowego przeby­wamy w tej bliskości. Dopiero narodzenie nagle i brutalnie poz­bawia nas tej wszechobejmujacej bliskości. Większość ludów pierwotnych i wiele kultur ludowych łączy pierwsze miesiące życia dziecka po narodzeniu, nadal z bliskością matczyna, w kręgu jej ramion, z blisko odczuwalnym rytmem bicia jej ser­ca.

Przez całe dzieciństwo panuje nad naszymi impulsami rytm między szukaniem bliskości w chwilach zagrożenia a oddale­niem się pod wpływem ciekawości świata zewnętrznego. Naj­pierw, wprost proporcjonalnie do rozwoju sprawności zwycięża świat zewnętrzny, wnet jednak proces dojrzewania podyktuje tęsknotę do nowej bliskości z drugim człowiekiem: dotykalnej fi­zycznej bliskości erotycznej.



Zawiera ona w sobie zarówno cie­kawość drugiego człowieka jak i pragnienie przygarnięcia, schronienia, podobnie jak w dzieciństwie.

Teraz jednak blis­kość staje się zarówno pozostawaniem w objęciu jak i obejmo­waniem, zarówno przyjmowaniem jak i udzielaniem schronie­nia. Nie potrafimy jednak już trwać biernie w tym schronieniu — istnieje już w nas pewien rytm szukania bliskości i oderwania od niej. Rytm, który sprawia, że trwające oderwanie nabrzmie­wa tęsknotą i dążeniem do bliskości, a bliskość w pewnym mo­mencie wyzwala pragnienie oderwania się, dystansu. Przecią­ganie się zarówno jednego jak i drugiego stanu poza charakte­rystyczny dla każdego z nas rytm ujawnia się rozdrażnieniem i rozluźnianiem objęcia.

Tak więc być razem oznacza w naszym życiu rytm prze­chodzenia od dystansu do bliskości i znowu wyzwalaniem się z bliskości do dystansu.


Czy uświadamiamy sobie istnienie tego rytmu w swoim przeżywaniu? Czy potrafimy akceptować ten rytm, własny i w drugim człowieku, nawet — a może zwła­szcza — gdy fale tego rytmu mają u każdego trochę inny prze­bieg, gdy nie zawsze współgrają ze sobą harmonijnie?

Przeżycie naruszenia intymności przyjść może zarówno poprzez pogwałcenie wewnętrznego dystansu, jak przez zer­wanie potrzebnej bliskości — mojej intymności potrzebne jest jedno i drugie — we właściwej chwili. Moje wewnętrzne „ja” pragnie zarówno dotykalnej przynależności jak i autonomii.

l tylko przyjęcie istnienia właśnie rytmu, pulsowania obu tych przeżyć i to przyjęcie ich zarówno u siebie, jak i u drugiego człowieka i liczenie się z nimi może zapewnić szczęśliwe współżycie w tak istotnie angażującym bliskość związku, jakim jest małżeństwo.

Podobny rytm, podobne pulsowanie może do­tyczyć także potrzeby słownego, serdecznego kontaktu: rozmo­wy i milczenia. Właśnie w bliskości rodzi się czułość wzajemna kochających się ludzi. Czułość jest wypoczynkiem po namięt­ności — powiedziano gdzieś bardzo słusznie, ale czułość jest bardziej oznaką miłości niż namiętności. Zbyt jednostronnie pojmuje się bliskość i pieszczotę jako przynależne do życia seksualnego — raczej wywodzą się one z miłości i częściej za­stępują seks, niż do niego prowadzą. Czułość liczy się z wrażli­wością drugiego — właśnie jego wrażliwość na urazy zewnętrz­ne budzi czułość i dyktuje delikatną troskliwość, staranie o osłonięcie wrażliwości kochanego człowieka, niedopuszczenie do tego, by doznał przykrości. Czułość budzi się w nas wobec tego co kruche, delikatne i cenne: tak,


sama miłość wymaga ode mnie czułości.

Czułość i bliskość przynależą do miłości i do siebie nawzajem. To ona dyktuje gesty serdeczności i słowa, stanowiące najgłębsze porozumienie miłujących się. To czu­łość właśnie przekracza wszelki egocentryzm i tendencje do podporządkowania sobie drugiego.


Zupełne nie liczenie się ze zjawiskiem naturalnego rytmu bliskości i dystansu w małżeństwie, próby przełamywania go lub narzucenia drugiemu własnego rytmu jako „oczywistego” może się stać źródłem niepokoju. Niezaspokojona tęsknota do bliskości przejść może w lęk przed utratą, albo zostać wyrażo­na pretensją o brak miłości: „ty już mnie nie kochasz”, albo po­dejrzliwością i posądzeniem o zdradę: „szukasz i zaspokajasz swoją potrzebę bliskości gdzie indziej”.

Zachłanność w bliskoś­ci powoduje poczucie zagrożenia autonomii, lęk przed utratą wolności, uczucie ograniczenia, a w konsekwencji unikanie bli­skości i pokusy ucieczki.
Kiedy mówię i myślę „bliskość” — zawieram w tym pojęciu znacznie więcej aniżeli życie seksualne, choć i ono się w tej bli­skości mieści;

o wiele bardziej chodzi o przeżycie bliskości psy­chicznej, także uczuciowej — a jeśli chodzi o ich związek wza­jemny to trzeba wiedzieć, że w miłości ludzkiej rzadko pojawia­ją się one rozdzielnie.

Rozdzielone pozostawiają człowieka w dysharmonii zarówno wewnętrznej jak i z partnerem: mężem, żoną.

Właśnie oderwanie życia seksualnego od bliskości psy­chicznej stanowi w małżeństwie największe wyobcowanie, bo­lesną niedolę.


Niemożliwe jest przeżycie bliskości, schronienia w ramio­nach człowieka nietrzeźwego, o zredukowanym do odruchów fizjologicznych życiu psychicznym albo bezpośrednio po ostrej sprzeczce. Wtedy wymuszona bliskość fizyczna współistnieje z największą psychiczną potrzebą dystansu i najsilniejszym po­czuciem zagrożenia intymności. Poczucie zagrożenia i wyobco­wanie stają się udziałem człowieka traktowanego jak przedmiot zaspokajający potrzebę. Wtedy bliskość fizyczna staje się za­przeczeniem rzeczywistej wewnętrznej bliskości dwojga ludzi, realizuje się zawłaszczenie, pogwałcenie autonomii wewnę­trznej człowieka;

wtedy bliskość nie zbliża, cała jest zagroże­niem.

Jest taka rzeźba Rodina: dwie ludzkie prawe dłonie: męż­czyzny i kobiety zbliżają się do siebie, stykają się końcami pal­ców — jest w nich szukanie wzajemnie bliskości i jednocześnie pełne delikatności i uszanowania jakby pytanie: „czy przyj­miesz mnie — czy teraz mnie przyjmiesz?” A jednocześnie może to także być pożegnanie, pełne czułości i miłości wyzwa­lanie się z uścisku, rozstanie niezrywające, jakby przepraszają­ce: „teraz pozwól mi być trochę osobno...”

08 marca 2009

O Kobietach nie tylko dla Kobiet, z okazji Dnia Kobiet




Do posłuchania!

Najczęściej słuchamy Jacka Pulikowskiego. Znamy go i lubimy.
Dziś, z racji Dnia Kobiet chcę zaprezentować krótką konferencję jegon żony, Jadwigi Pulikowskiej. Dzieli się z nami swoimi przemyśleniami na temat radości z przeżywania kobiecości.


Kobiecość_Ucieszyć się nią_JadwigaPulikowska_

Druga audycja do posłuchania dotyczy akceptacji kobiecości. Temat prezentują małżonkowie Mariola i Piotr Wolochowiczowie. W dalszej części dzwonią słuchacze z pytaniami.

Mariola_Piotr_Wolochowicz_Akceptacja_kobiecosci

I jak zwykle zapraszam do komentarzy :))

02 marca 2009

Ruch Ekip Notre-Dame w Radiu eR

Zostaliśmy zaproszeni do Radia eR (ewangeliczna Radość). Było to 15 lutego bieżącego roku.

Choć nie mieliśmy właściwie żadnego wczesniejszego doświadczenia z audycjami radiowymi, to udało się nam program zrealizować dobrze. Sami teraz oceńcie :))


Dziękuję Parom małżeńskim za zaangażowanie i udział!


http://www.end.org.pl/
Ekipy Notre–Dame proponują każdemu małżeństwu:

- sposób życia w dzisiejszym świecie zgodny z nauką Chrystusa jako pary małżeńskiej i chrześcijańskiej
- metody jak stać się w pełni małżeństwem
- wspólnotę małżeństw mających ten sam ideał
- wzajemną braterską pomoc zarówno duchową, międzyludzką jak i materialną
- okazję studiowania i wspólnej refleksji, która doprowadzi członków ekip do pogłębienia ich wiary i pomoże wzrastać w miłości do Boga i ludzi
- organizację promującą ożywienie i jedność ruchu w świecie

- wspólnotę małżeństw chrześcijańskich, których jednoczy sakrament małżeństwa i w której jest także doradca duchowy



28 lutego 2009

Drugie dno...

Jeśli cierpienie
to tylko Twoje, wtedy udźwignę...
kawałkiem siebie
serca wzniesieniem
nawet
gdy cera się zedrze a mięśnie zakwaszą się na amen.

W Tobie zapomnę łzy smak...
i przełknę choćby nawet piołun goryczy
lecz tylko w Tobie, w nikim innym, tymbardziej w sobie...

"Żeby mieć w sobie niebo, trzeba mieć czasem wokół siebie piekło"




26 lutego 2009

Wróćmy jeszcze do CZUŁOŚCI



Oto przykłady:


„Mój mąż (30) i ja (28) żyjemy w małżeństwie od 8 lat. Jednak od początku naszego małżeństwa wątpię, czy mój mąż mnie kocha. W tych wszystkich latach nigdy mi tego nie powiedział. Gdy ja od cza­su do czasu (nie mogę się od tego odzwyczaić) pytam, otrzymuję odpowiedź: «Przecież to wiesz» albo «znowu to samo». Nigdy nie udaje mi się przeprowadzić jakiejś sensownej rozmowy na ten temat. Za każdym razem jestem po takiej rozmowie zrozpaczona i usiłuję do tego tematu nie wracać. Ile cierpienia mogłoby nam być oszczędzone, gdyby on choć trochę okazywał, że coś dla niego znaczę! Nie wiem, w czym leży nasz problem i jak mogłabym lepiej postępować”.

Jak można tej osobie pomóc?


„Gdy po dniu wypełnionym pracą zawodową, a także drobnymi kłopotami i wielkimi radościami rodzinnego życia mąż bierze mnie w ramiona z tą samą od lat gorącą czułością, słyszę wzruszona słowa miłości. Nie ma więc chyba nic dziwnego w tym, że gdy rano czeszę się przed lustrem i uważnymi oczyma badam moje w nim odbicie, nie martwią mnie siwiejące włosy i zarysowujące się tu i ówdzie delikatne zmarszczki. I nie boję się niczego - nawet starości! Gdy stoję na katedrze, by wygłosić swój kolejny wykład, gdy ogar­niam wzrokiem twarze młodzieży, którą znów za chwilę czegoś nowe­go nauczę, czuję się szczęśliwa. I często zanim powiem pierwsze zdanie, myśl moja na chwilę biegnie do męża...”.

O co zapytałbym tę Panią?

E. Wójcik. Trzeba kochać, żeby żyć. Aspekty psychofizjologiczne małżeństwa. Warszawa 2000 s. 58-59.

20 lutego 2009

Bez słów...




Kiedy krzyczysz,
wszyscy Cię słyszą.

Kiedy szepczesz,
tylko ci najbliżsi
cię słyszą.

Kiedy milczysz,
słyszy cię
twój najlepszy
przyjaciel.
Linda Macfarlane



Prawdziwa przyjaźń
przychodzi wówczas,
gdy cisza między dwojgiem ludzi
nie jest męcząca.

Dave Tyson Gentry




Jak wiele potrafi powiedzieć cisza...

12 lutego 2009

Więź małżeńska a planowanie rodziny



Zazwyczaj uważa się, że te dwie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego.
Czy więź małżeńska może słabnąć lub się wzmacniać w zależności od postawy prokreacyjnej?
Popatrzmy i posłuchajmy :)










A Wy jak uważacie?

04 lutego 2009

"Kobieta, jeśli jest piękna,

wyzwala potrzebę składania jej darów i poświęcenia,

a dając jej ofiary znajdujemy upojenie.


Nie zaś - otrzymując coś od niej w darze."

Antoine de Saint-Exupéry


23 stycznia 2009

Czego może im brakować? ODPOWIEDŹ



















Odpowiedź:

"Natura człowieka jest tak ustawiona, że większe szczęście i zadowolenie daje mu to, co osiąga on z pewną dozą wysiłku; natomiast możliwość stałego i łatwego zaspokajania jakiejś potrzeby prowadzić może do przesytu i przerafinowania.

Może to właśnie mieć miejsce przy stosowaniu antykoncepcji, która doprowadza nieraz do tego, że akt małżeński staje się jedyną oznaką miłości, zanika natomiast tak potrzebna codzienna czułość.

Pedagog A. Darczewska przeprowadziła badania ankietowe wśród 100 par małżeńskich w Katowicach. Okazało się, że tym, czego brak najbardziej ci ludzie odczuwali, była CZUŁOŚĆ. Podobny wynik otrzymano badaniem ankietowym 600 par małżeńskich w Warszawie".




Czy takiej odpowiedzi się spodziewałem?


Zapraszam do komentarzy :))

19 stycznia 2009

O doświadczenie Bożej Miłości


MODLITWA DO DUCHA ŚWIĘTEGO O DOŚWIADCZENIE MIŁOŚCI BOŻEJ


Duchu Święty, Mocy nieogarniona.
Daj mi odwagę do szczerego odmówienia tej modlitwy.




Tak bardzo lękam się, czy jestem wartościowym człowiekiem.
Każdego dnia w głębi serca słyszę szept: jesteś gorszy od innych,
jesteś grzesznikiem, nie dajesz rady.
Tyle razy słyszałem, że Bóg kocha mnie, ale ja to tylko wiem, ale tego nie
doświadczam. I dlatego brnę w ślepą uliczkę. Szukam Boga, ale znajduję ciągle
marny obraz samego siebie.
Teraz już wiem, że żadne ludzkie słowo nie wyzwoli mnie z tego szatańskiego
labiryntu.


Pismo Święte mówi:
Miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego / Rz 5, 5/
Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi
Bożymi. /Rz 8, 16/


Pokładając nadzieję w tych słowach słowa, wołam:


Duchu Święty,

rozlej się w moim sercu po najskrytszych zakamarkach mojego JA.

Obmyj moje zranienia i lęki. Przeniknij tam, gdzie nie ma dostępu moja myśl.

Powstrzymaj moje szaleństwo zazdrości, pożądliwości, pychy, kłamstwa.

Spal wszystko, co budowałem poza Bogiem, by dać sobie samemu iluzję wielkości.

Pomóż wytrwać w bólu, gdy umierać będzie stary człowiek.

Obudź mnie ze snu.

Powiedz mi tam, na dnie mojej tożsamości, że jestem umiłowanym dzieckiem Boga. Niech to usłyszę sercem, niech doświadczę tego całym sobą. Pokaż mi moje piękno.


AMEN AMEN AMEN

Ks. Piotr Pawlukiewicz

17 stycznia 2009

Kurs chodzenia po wodzie

Wybraliśmy na ślub czytanie o chodzeniu po wodzie. Jak przestaniesz patrzeć na Jezusa, to się utopisz.

Opowieść Aliny
Alina: Byłam z Krzyśkiem dwa lata, gdy zaczęliśmy chodzić do dominikanów na „Wieczory dla zakochanych”. Prowadzili je świeccy, przychodziły też jakieś małżeństwa, by powiedzieć świadectwo.
Stoliczki, kawa, słodkości. Dostawaliśmy sporo rzeczy na ksero. Testy, pytania. Pamiętam, jak każdy miał wypisać cechy, które najbardziej denerwują go w partnerze. Total. Musisz być przy tym szczery, inaczej to nie ma sensu.

A to wszystko dzieje się przed ślubem, gdy często nie zauważa się wad partnera albo udaje się, że ich nie ma. Krzysiek nie miał odwagi wypisać ani jednej mojej wady. Wystraszył się. Innym razem pisaliśmy do siebie listy. To była najważniejsza rzecz na kursie. Nie było łatwo. Prowadzący wyjaśniali, że jeśli w naszym małżeństwie przyjdzie czas, gdy nie będziemy mogli ze sobą rozmawiać, bo każde słowo zmieniać się będzie w pełne jadu oskarżenia, wtedy lepiej usiąść i napisać list. Piszący potrafi zdobyć się na czułość i słowa, które nie potrafią przejść mu przez usta.

Kiedyś dostaliśmy kartkę, na której wypisane były różne hasła: Kościół, Bóg, rodzina, ojczyzna. Trzeba było ułożyć swoją listę priorytetów. Nie tak, jak być powinno, ale jak jest naprawdę. To było mocne. Sporo się o sobie dowiedzieliśmy. Ten cykl wieczorów kończył się ucztą. Pary siedziały przy stolikach, każda miała wstać i powiedzieć, jak się poznała, kiedy planują ślub. I wtedy Krzysiek powiedział: nie idziemy!

Jak to? Nie rozumiałam. Jak ja spojrzę w oczy tym kilkunastu parom, gdy spotkam je na ulicy? Taki obciach! Czułam się potwornie. Ten kurs i wydarzenia, które w tym właśnie czasie nas dotknęły, bardzo nas „przeczesały”. Wyszła niedojrzałość, poznaliśmy nasze słabe punkty. Krzysiek miał idealną wizję małżeństwa: żadnych sprzeczek, różnicy zdań. A tak się przecież nie da…








Byłam załamana. Po tygodniu Krzysiek przyszedł i zalał mnie potokiem czułych słów. Pewnie było mu głupio za tę dezercję. Ale, choć wciąż byłam zakochana po uszy, coś zaczęło pękać. Był szarpany. Wyjechaliśmy w góry, a tam nagle powiedział: To koniec. Kubeł zimnej wody. Wołałam: Panie Boże, dlaczego? Jaki masz plan? Grunt usunął mi się spod nóg. Zamknęłam się sobie. Wyłam i wyłam. Mniej więcej po miesiącu pojawił się Maciek. Zaczęło się od tego, że kumpela, z którą mieszkałam, przepisywała świadectwo jakiegoś faceta, który miał za sobą długą drogę narkotyków i wschodnich duchowości.

Przeczytaj to – powiedziała z błyskiem w oku. Czytałam i czytałam. Boże, jakie to długie. – No fajne – powiedziałam bez przekonania. Nie wiedziałam, że czytam opowieść o życiu mojego przyszłego męża (śmiech). Niebawem osobiście poznałam Maćka. Zakochał się po uszy. Dzwonił i dzwonił. Strasznie mnie tym wkurzał. – A co tam jesz na śniadanie? Serek? Jaki serek? Totalnie go zamroczyło. Przesyłał kwiaty. Ja skupiałam się na swoich zranieniach i dostawałam szału. Gdy kiedyś powiedział, że będę jego żoną, popukałam się w czoło. Był natrętny, tak to czułam. W końcu powiedziałam: Facet, daj mi spokój. Delete. Nie dzwoń, nie mailuj. Uszanował to. Wylogował się (śmiech). Słyszałam od znajomych, że siedzi na Kazimierzu, pije piwo. Brodę zapuścił. Schudł jak patyk. Kiedyś przyszedł do mnie Krzysiek i jeszcze raz dał mi do zrozumienia, że z nami koniec. Zamknęłam drzwi i w ciągu sekundy poczułam, że kamień spadł mi z serca. Jakaś łaska z nieba. Ciężar spadł i z głowy, i z serca. Po kilku dniach napisałam do Maćka.







Zaczęliśmy się spotykać, pojechaliśmy na wakacje. Wylądowaliśmy nad morzem, a potem w Tatrach z Tomkiem i Natalią Budzyńskimi. Byli zachwyceni moim nowym facetem. – Nie chodzicie za ręce? – spytała Natalia. – Nie. – A ja bardzo lubię chodzić z Tomkiem za rękę – powiedziała. Chwyciłam Maćka za rękę. O mało nie zemdlał. Troszkę czasu musiało upłynąć, zanim pomyślałam, że będzie moim mężem. Uczyłam się tej miłości. To trudne małżeństwo. Dwie silne osobowości, niezłe charakterki: każdy ma świętą rację i za Chiny nie ustąpi. On poraniony swą burzliwą przeszłością, ja – dziewczyna bez większych przejść. Uczymy się, kto pierwszy wyjdzie i poda rękę. Sami wybraliśmy na ślub czytanie o chodzeniu po wodzie. Tak rozumiem małżeństwo. To jest chodzenie po wodzie.


Jak przestaniesz patrzeć na Jezusa, to się utopisz. Słyszałam kiedyś, jak neofici mówili: „Musimy pokazać innym, jak żyją prawdziwie chrześcijańskie rodziny”. Oj, to pachnie obłudą. Wiem, jak ciężko żyć w małżeństwie z dnia na dzień. Co tu pokazywać? Gdy przeżywaliśmy wielki kryzys, pomogło nam pisanie szczerych listów. Do dziś są dla mnie bardzo ważne. Kiedyś o. Jan Andrzej Kłoczowski mówił, że małżeństwo jest towarzyszeniem drugiej osobie w jej samotności. Spotyka się dwoje samotnych ludzi i oni nigdy nie przestaną czuć się osamotnieni. I tak ma być, bo ta przestrzeń niewypełniona przez drugą osobę to właśnie miejsce dla Boga. Małżonkowie, którzy prowadzili nasz kurs, rozstali się. To dla mnie bardzo znaczące. Nie ma małżeństw pewniaków. To jest dokładnie tak samo jak z wiarą. Nigdy nie mów nigdy.



Opowieść Maćka
Maciek: Pojechałem na koncert w Bieszczady. A tam natknąłem się na Wilhelma, dawnego kumpla z czasów „narkomańskich”. Mówię: kurcze, narkoman stary, ja już z takimi nie gadam. I zacząłem go unikać jak ognia. To było tuż po nawróceniu i chciałem zerwać wszelkie kontakty z przeszłością. „Wili” szukał kontaktu, a ja zwiewałem. W końcu dorwał mnie przy ognisku. Siedzimy i nagle ja nieśmiało mówię: – Słuchaj, u mnie się sporo zmieniło… A on: – U mnie się też sporo zmieniło. – Ale wiesz, u mnie się zmieniło tak drastycznie, a on: – U mnie się też zmieniło drastycznie. W końcu wydusiłem: – Szukałem i szukałem, a odnalazł mnie Jezus Chrystus. A on zbaraniał: – Mnie też odnalazł Jezus Chrystus (śmiech). Wysłuchał mojego świadectwa. A potem zaniósł je spisane swojej koleżance. A ona mieszkała z Aliną. Pierwsze nasze spotkanie było obciachowe, bo neofita „Wili” miał misję życiową pomagania zagubionym owieczkom i do mieszkania Aliny weszliśmy w towarzystwie dwóch młodziutkich narkomanek, które chciały zerwać z nałogiem. Niezły widok. Alina zbaraniała. Wiedziałem, że potrzebuję miłości, rodziny, stabilizacji. Modliłem się o rozeznanie powołania i o miłość dla mnie. Zobaczyłem Alinę i zakochałem się jak rażony gromem. Początek był koszmarny: była niedostępna, zraniona, powtarzała: nie masz żadnych szans. Byliśmy na wycieczce w Lanckoronie i przypadkiem trafiliśmy do pensjonatu, gdzie przygotowywano przyjęcie weselne. Z głupia frant powiedziałem: chciałbym, byśmy tu mieli ślub. Wziąłem wizytówkę. Po kilkunastu miesiącach mieliśmy tam ślub… Alina powiedziała: nie pisz, nie dzwoń. Kompletnie tego nie rozumiałem. Mówiłem: Panie Boże, jestem pewny, że ona jest od Ciebie, jest wysłuchaną modlitwą, a Ty mi robisz takie rzeczy? W głębi serca jednak czułem: Wytrwaj, ta historia się dobrze skończy. To było absurdalne, bo Alina nie chciała mnie widzieć. Modliłem się. Po paru dniach zaprosiła mnie do siebie, bo miała wyrzuty sumienia, że tak koszmarnie mnie potraktowała. Potem pojechaliśmy na genialne wakacje. Morze, Tatry. To nas bardzo zbliżyło. Zrodziła się miłość.

Cztery lata temu wzięliśmy ślub. Wcześniejsze moje relacje damsko-męskie były burzami hormonów, emocji, i w chwili, gdy emocje się zmieniały, kończył się związek. A tu jest mój wybór. Decyduję się, że będę z Aliną do końca życia. I jest to nieodwracalne. To coś absolutnie dla mnie nowego, jedyna stała rzecz, jaką mam. Jestem skrajnie niestały, podlegający emocjom w każdej dziedzinie życia, a tu mam coś, co to wszystko porządkuje. Dostałem propozycję prowadzenia znanego krakowskiego klubu jazzowego. Dostałem prezent od Pana Boga, ale zapomniałem o Tym, który mi go dał i skupiłem się na błyszczącej paczuszce. Wszedłem w skrajny egoizm, a realizacja moich pomysłów stała się ważniejsza niż rodzina. Kryzys. I wtedy ta praca nagle się zawaliła. To było, teraz to widzę, ogromne błogosławieństwo. Uratowało coś ważniejszego. Dokucza mi mój bagaż. Dopiero od paru lat mam normalny dom. Wcześniej jeździłem po całym świecie, non stop w drodze. Kompletnie nie przywiązywałem się do rzeczy, miejsc. I dziś mam kłopot w najbardziej podstawowych drobiazgach. Dla mnie dom to Alina, Tytus i Bruno, nie ściany. Nigdy nie szanowałem przedmiotów. Tej przeszłości mimo modlitwy o uwolnienie nie da się wyeliminować. Długie lata ezoteryzmu ogromnie osłabiły moją wolę. Ale choć jest trudno, czuję się z Aliną super szczęśliwy. Tak samo z dziećmi. Bałem się tych relacji, bo wychowałem się bez ojca. Odszedł do innej kobiety, gdy miałem pięć lat. Gdy myślę, że mógłbym zostawić Bruna i Tytuska, to pęka mi serce. Dla mnie to najbardziej niezrozumiała decyzja, jaką można podjąć. Zostawić dwójkę malutkich dzieci, tak jak to zrobił mój ojciec. Dzięki temu, że mam synów, zaczyna się zmieniać moja poraniona relacja do Boga Ojca. Gdy przytulam Tytusa, to wyobrażam sobie, że Bóg tak przytulał mnie nawet wtedy, gdy na Niego plułem.






Opowieści Aliny i Maćka Sikorskich wysłuchał Marcin Jakimowicz