23 stycznia 2009

Czego może im brakować? ODPOWIEDŹ



















Odpowiedź:

"Natura człowieka jest tak ustawiona, że większe szczęście i zadowolenie daje mu to, co osiąga on z pewną dozą wysiłku; natomiast możliwość stałego i łatwego zaspokajania jakiejś potrzeby prowadzić może do przesytu i przerafinowania.

Może to właśnie mieć miejsce przy stosowaniu antykoncepcji, która doprowadza nieraz do tego, że akt małżeński staje się jedyną oznaką miłości, zanika natomiast tak potrzebna codzienna czułość.

Pedagog A. Darczewska przeprowadziła badania ankietowe wśród 100 par małżeńskich w Katowicach. Okazało się, że tym, czego brak najbardziej ci ludzie odczuwali, była CZUŁOŚĆ. Podobny wynik otrzymano badaniem ankietowym 600 par małżeńskich w Warszawie".




Czy takiej odpowiedzi się spodziewałem?


Zapraszam do komentarzy :))

19 stycznia 2009

O doświadczenie Bożej Miłości


MODLITWA DO DUCHA ŚWIĘTEGO O DOŚWIADCZENIE MIŁOŚCI BOŻEJ


Duchu Święty, Mocy nieogarniona.
Daj mi odwagę do szczerego odmówienia tej modlitwy.




Tak bardzo lękam się, czy jestem wartościowym człowiekiem.
Każdego dnia w głębi serca słyszę szept: jesteś gorszy od innych,
jesteś grzesznikiem, nie dajesz rady.
Tyle razy słyszałem, że Bóg kocha mnie, ale ja to tylko wiem, ale tego nie
doświadczam. I dlatego brnę w ślepą uliczkę. Szukam Boga, ale znajduję ciągle
marny obraz samego siebie.
Teraz już wiem, że żadne ludzkie słowo nie wyzwoli mnie z tego szatańskiego
labiryntu.


Pismo Święte mówi:
Miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego / Rz 5, 5/
Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi
Bożymi. /Rz 8, 16/


Pokładając nadzieję w tych słowach słowa, wołam:


Duchu Święty,

rozlej się w moim sercu po najskrytszych zakamarkach mojego JA.

Obmyj moje zranienia i lęki. Przeniknij tam, gdzie nie ma dostępu moja myśl.

Powstrzymaj moje szaleństwo zazdrości, pożądliwości, pychy, kłamstwa.

Spal wszystko, co budowałem poza Bogiem, by dać sobie samemu iluzję wielkości.

Pomóż wytrwać w bólu, gdy umierać będzie stary człowiek.

Obudź mnie ze snu.

Powiedz mi tam, na dnie mojej tożsamości, że jestem umiłowanym dzieckiem Boga. Niech to usłyszę sercem, niech doświadczę tego całym sobą. Pokaż mi moje piękno.


AMEN AMEN AMEN

Ks. Piotr Pawlukiewicz

17 stycznia 2009

Kurs chodzenia po wodzie

Wybraliśmy na ślub czytanie o chodzeniu po wodzie. Jak przestaniesz patrzeć na Jezusa, to się utopisz.

Opowieść Aliny
Alina: Byłam z Krzyśkiem dwa lata, gdy zaczęliśmy chodzić do dominikanów na „Wieczory dla zakochanych”. Prowadzili je świeccy, przychodziły też jakieś małżeństwa, by powiedzieć świadectwo.
Stoliczki, kawa, słodkości. Dostawaliśmy sporo rzeczy na ksero. Testy, pytania. Pamiętam, jak każdy miał wypisać cechy, które najbardziej denerwują go w partnerze. Total. Musisz być przy tym szczery, inaczej to nie ma sensu.

A to wszystko dzieje się przed ślubem, gdy często nie zauważa się wad partnera albo udaje się, że ich nie ma. Krzysiek nie miał odwagi wypisać ani jednej mojej wady. Wystraszył się. Innym razem pisaliśmy do siebie listy. To była najważniejsza rzecz na kursie. Nie było łatwo. Prowadzący wyjaśniali, że jeśli w naszym małżeństwie przyjdzie czas, gdy nie będziemy mogli ze sobą rozmawiać, bo każde słowo zmieniać się będzie w pełne jadu oskarżenia, wtedy lepiej usiąść i napisać list. Piszący potrafi zdobyć się na czułość i słowa, które nie potrafią przejść mu przez usta.

Kiedyś dostaliśmy kartkę, na której wypisane były różne hasła: Kościół, Bóg, rodzina, ojczyzna. Trzeba było ułożyć swoją listę priorytetów. Nie tak, jak być powinno, ale jak jest naprawdę. To było mocne. Sporo się o sobie dowiedzieliśmy. Ten cykl wieczorów kończył się ucztą. Pary siedziały przy stolikach, każda miała wstać i powiedzieć, jak się poznała, kiedy planują ślub. I wtedy Krzysiek powiedział: nie idziemy!

Jak to? Nie rozumiałam. Jak ja spojrzę w oczy tym kilkunastu parom, gdy spotkam je na ulicy? Taki obciach! Czułam się potwornie. Ten kurs i wydarzenia, które w tym właśnie czasie nas dotknęły, bardzo nas „przeczesały”. Wyszła niedojrzałość, poznaliśmy nasze słabe punkty. Krzysiek miał idealną wizję małżeństwa: żadnych sprzeczek, różnicy zdań. A tak się przecież nie da…








Byłam załamana. Po tygodniu Krzysiek przyszedł i zalał mnie potokiem czułych słów. Pewnie było mu głupio za tę dezercję. Ale, choć wciąż byłam zakochana po uszy, coś zaczęło pękać. Był szarpany. Wyjechaliśmy w góry, a tam nagle powiedział: To koniec. Kubeł zimnej wody. Wołałam: Panie Boże, dlaczego? Jaki masz plan? Grunt usunął mi się spod nóg. Zamknęłam się sobie. Wyłam i wyłam. Mniej więcej po miesiącu pojawił się Maciek. Zaczęło się od tego, że kumpela, z którą mieszkałam, przepisywała świadectwo jakiegoś faceta, który miał za sobą długą drogę narkotyków i wschodnich duchowości.

Przeczytaj to – powiedziała z błyskiem w oku. Czytałam i czytałam. Boże, jakie to długie. – No fajne – powiedziałam bez przekonania. Nie wiedziałam, że czytam opowieść o życiu mojego przyszłego męża (śmiech). Niebawem osobiście poznałam Maćka. Zakochał się po uszy. Dzwonił i dzwonił. Strasznie mnie tym wkurzał. – A co tam jesz na śniadanie? Serek? Jaki serek? Totalnie go zamroczyło. Przesyłał kwiaty. Ja skupiałam się na swoich zranieniach i dostawałam szału. Gdy kiedyś powiedział, że będę jego żoną, popukałam się w czoło. Był natrętny, tak to czułam. W końcu powiedziałam: Facet, daj mi spokój. Delete. Nie dzwoń, nie mailuj. Uszanował to. Wylogował się (śmiech). Słyszałam od znajomych, że siedzi na Kazimierzu, pije piwo. Brodę zapuścił. Schudł jak patyk. Kiedyś przyszedł do mnie Krzysiek i jeszcze raz dał mi do zrozumienia, że z nami koniec. Zamknęłam drzwi i w ciągu sekundy poczułam, że kamień spadł mi z serca. Jakaś łaska z nieba. Ciężar spadł i z głowy, i z serca. Po kilku dniach napisałam do Maćka.







Zaczęliśmy się spotykać, pojechaliśmy na wakacje. Wylądowaliśmy nad morzem, a potem w Tatrach z Tomkiem i Natalią Budzyńskimi. Byli zachwyceni moim nowym facetem. – Nie chodzicie za ręce? – spytała Natalia. – Nie. – A ja bardzo lubię chodzić z Tomkiem za rękę – powiedziała. Chwyciłam Maćka za rękę. O mało nie zemdlał. Troszkę czasu musiało upłynąć, zanim pomyślałam, że będzie moim mężem. Uczyłam się tej miłości. To trudne małżeństwo. Dwie silne osobowości, niezłe charakterki: każdy ma świętą rację i za Chiny nie ustąpi. On poraniony swą burzliwą przeszłością, ja – dziewczyna bez większych przejść. Uczymy się, kto pierwszy wyjdzie i poda rękę. Sami wybraliśmy na ślub czytanie o chodzeniu po wodzie. Tak rozumiem małżeństwo. To jest chodzenie po wodzie.


Jak przestaniesz patrzeć na Jezusa, to się utopisz. Słyszałam kiedyś, jak neofici mówili: „Musimy pokazać innym, jak żyją prawdziwie chrześcijańskie rodziny”. Oj, to pachnie obłudą. Wiem, jak ciężko żyć w małżeństwie z dnia na dzień. Co tu pokazywać? Gdy przeżywaliśmy wielki kryzys, pomogło nam pisanie szczerych listów. Do dziś są dla mnie bardzo ważne. Kiedyś o. Jan Andrzej Kłoczowski mówił, że małżeństwo jest towarzyszeniem drugiej osobie w jej samotności. Spotyka się dwoje samotnych ludzi i oni nigdy nie przestaną czuć się osamotnieni. I tak ma być, bo ta przestrzeń niewypełniona przez drugą osobę to właśnie miejsce dla Boga. Małżonkowie, którzy prowadzili nasz kurs, rozstali się. To dla mnie bardzo znaczące. Nie ma małżeństw pewniaków. To jest dokładnie tak samo jak z wiarą. Nigdy nie mów nigdy.



Opowieść Maćka
Maciek: Pojechałem na koncert w Bieszczady. A tam natknąłem się na Wilhelma, dawnego kumpla z czasów „narkomańskich”. Mówię: kurcze, narkoman stary, ja już z takimi nie gadam. I zacząłem go unikać jak ognia. To było tuż po nawróceniu i chciałem zerwać wszelkie kontakty z przeszłością. „Wili” szukał kontaktu, a ja zwiewałem. W końcu dorwał mnie przy ognisku. Siedzimy i nagle ja nieśmiało mówię: – Słuchaj, u mnie się sporo zmieniło… A on: – U mnie się też sporo zmieniło. – Ale wiesz, u mnie się zmieniło tak drastycznie, a on: – U mnie się też zmieniło drastycznie. W końcu wydusiłem: – Szukałem i szukałem, a odnalazł mnie Jezus Chrystus. A on zbaraniał: – Mnie też odnalazł Jezus Chrystus (śmiech). Wysłuchał mojego świadectwa. A potem zaniósł je spisane swojej koleżance. A ona mieszkała z Aliną. Pierwsze nasze spotkanie było obciachowe, bo neofita „Wili” miał misję życiową pomagania zagubionym owieczkom i do mieszkania Aliny weszliśmy w towarzystwie dwóch młodziutkich narkomanek, które chciały zerwać z nałogiem. Niezły widok. Alina zbaraniała. Wiedziałem, że potrzebuję miłości, rodziny, stabilizacji. Modliłem się o rozeznanie powołania i o miłość dla mnie. Zobaczyłem Alinę i zakochałem się jak rażony gromem. Początek był koszmarny: była niedostępna, zraniona, powtarzała: nie masz żadnych szans. Byliśmy na wycieczce w Lanckoronie i przypadkiem trafiliśmy do pensjonatu, gdzie przygotowywano przyjęcie weselne. Z głupia frant powiedziałem: chciałbym, byśmy tu mieli ślub. Wziąłem wizytówkę. Po kilkunastu miesiącach mieliśmy tam ślub… Alina powiedziała: nie pisz, nie dzwoń. Kompletnie tego nie rozumiałem. Mówiłem: Panie Boże, jestem pewny, że ona jest od Ciebie, jest wysłuchaną modlitwą, a Ty mi robisz takie rzeczy? W głębi serca jednak czułem: Wytrwaj, ta historia się dobrze skończy. To było absurdalne, bo Alina nie chciała mnie widzieć. Modliłem się. Po paru dniach zaprosiła mnie do siebie, bo miała wyrzuty sumienia, że tak koszmarnie mnie potraktowała. Potem pojechaliśmy na genialne wakacje. Morze, Tatry. To nas bardzo zbliżyło. Zrodziła się miłość.

Cztery lata temu wzięliśmy ślub. Wcześniejsze moje relacje damsko-męskie były burzami hormonów, emocji, i w chwili, gdy emocje się zmieniały, kończył się związek. A tu jest mój wybór. Decyduję się, że będę z Aliną do końca życia. I jest to nieodwracalne. To coś absolutnie dla mnie nowego, jedyna stała rzecz, jaką mam. Jestem skrajnie niestały, podlegający emocjom w każdej dziedzinie życia, a tu mam coś, co to wszystko porządkuje. Dostałem propozycję prowadzenia znanego krakowskiego klubu jazzowego. Dostałem prezent od Pana Boga, ale zapomniałem o Tym, który mi go dał i skupiłem się na błyszczącej paczuszce. Wszedłem w skrajny egoizm, a realizacja moich pomysłów stała się ważniejsza niż rodzina. Kryzys. I wtedy ta praca nagle się zawaliła. To było, teraz to widzę, ogromne błogosławieństwo. Uratowało coś ważniejszego. Dokucza mi mój bagaż. Dopiero od paru lat mam normalny dom. Wcześniej jeździłem po całym świecie, non stop w drodze. Kompletnie nie przywiązywałem się do rzeczy, miejsc. I dziś mam kłopot w najbardziej podstawowych drobiazgach. Dla mnie dom to Alina, Tytus i Bruno, nie ściany. Nigdy nie szanowałem przedmiotów. Tej przeszłości mimo modlitwy o uwolnienie nie da się wyeliminować. Długie lata ezoteryzmu ogromnie osłabiły moją wolę. Ale choć jest trudno, czuję się z Aliną super szczęśliwy. Tak samo z dziećmi. Bałem się tych relacji, bo wychowałem się bez ojca. Odszedł do innej kobiety, gdy miałem pięć lat. Gdy myślę, że mógłbym zostawić Bruna i Tytuska, to pęka mi serce. Dla mnie to najbardziej niezrozumiała decyzja, jaką można podjąć. Zostawić dwójkę malutkich dzieci, tak jak to zrobił mój ojciec. Dzięki temu, że mam synów, zaczyna się zmieniać moja poraniona relacja do Boga Ojca. Gdy przytulam Tytusa, to wyobrażam sobie, że Bóg tak przytulał mnie nawet wtedy, gdy na Niego plułem.






Opowieści Aliny i Maćka Sikorskich wysłuchał Marcin Jakimowicz

15 stycznia 2009

Twoje spojrzenie... jest łaską

Jak opisać tę chwilę?

Gdy go pierwszy raz ujrzałem
serce zakołatało głośniej i chyba stanęło... nie wiem...

ułamek sekundy byłem nieprzytomny
a może mnie nie było...

Nie wiedziałem co mam zrobić
mówić czy może milczeć...
jaki wobec Niego ma sens tylko małe słowo?

Gdy go ujrzałem to wiedziałem, że jest jak moje życie,
poszarpane i nic nie warte gdy nie widzi...

Że mówi dużo, nawet bardzo dużo, rozgadane i obfite takie...
że jest jak zaproszenie by tam być.

Więc tęsknię...

Kliknij na obraz to zostanie powiększony. zapraszam do medytacji























A co Tobie w sercu gra, gdy patrzysz?

Zapraszam do komentarzy

10 stycznia 2009

Zabawa w wolność opłaca się?

Tu mówi Bodek.
Bodek zna się na rzeczy.
Kogo posłuchasz: reklamy i mediów czy może... osobę, która to przeszła?

Ciekawe co Wy na to?

Bodek mówi niesamowicie, prawda?

08 stycznia 2009

No, Kto będzie taki mądry?

Chciałbym poznać WASZE marzenie o


SUPER WYPASIONYM KAZANIU!!!


























A moje marzenie to...

Jedno zdanie,
może być krótkie, albo długie,
ale jest takie, że ...
wprowadza mnie w problem
jak kij w mrowisko
i zostawia...
kapłan siada...
następuje milczenie...
jest czas na własne kazanie... !

Wowwwwww...



O, to jest moje marzenie o kazaniu stulecia!



A WASZE?

07 stycznia 2009

Kiepskie kazania. Zwięzły poradnik dla słuchacza.

Znalazłem coś co zdjęło z mego serca odwieczny problem! Jednocześnie często zastanawiałem się nad tym, jak to rozgryść i jak do problemu podejść.
Myślę, że ten malutki poradnik jest jakąś próbą. A co Ty o tym myślisz Słuchaczu kiepskich kazań?
Popatrzmy co proponuje o. Mateusz Przanowski, dominikanin.
Drogi czytelniku Poradnika!

Jako ten, który wysłuchał już sporo kiepskich kazań w życiu, a do tego jeszcze sam w tej dziedzinie zawyża statystykę postanowiłem sporządzić ten krótki poradnik. Wiedz więc Czytelniku, że czynię to z Norwidowskich „ruin samego siebie”.


Poradnik ten jest adresowany do wszystkich, którzy nolens volens słuchają kiepskich kazań i uważają, że coś jest nie w porządku. I mają niestety rację. Ale co robić? Ojciec Joachim Badeni (97 lat) mawia: „Ja daję kaznodziei 20 sekund i gdy mi się nie podoba wyłączam aparat słuchowy”. Jeśli jesteś młodszy i nie możesz wyłączyć aparatu słuchowego, spróbuj zastosować się do moich wskazówek.


1. Przed kazaniem

Musisz drogi Słuchaczu Kiepskich Kazań wiedzieć, że Pan Bóg nie stawia kaznodziei w komfortowej sytuacji. Kaznodziejstwo jest bardzo ciężkim kawałkiem chleba. Każdy kaznodzieja zna uczucie klęski, gdy skończywszy kazanie patrzy w twarze słuchaczy, na których maluje się pomieszanie przerażenia, politowania, nudy, rozbawienia i innych niskich uczuć. A cóż powiedzieć (fraza kaznodziejska) o tej dziewczynce, które ku uciesze rodziców i gawiedzi przez całe moje kazanie potrząsała grzechotką w odległości metra od ambony? Czyniła to z jakąś obsesyjną jednostajnością. Skończyła dopiero wtedy, gdy zacząłem się jąkać. I jakże nie wspomnieć w tym miejscu (znów fraza kaznodziejska) o jednym, prawdopodobnie głęboko wierzącym człowieku, który stojąc na środku kościoła parodiował moje gesty, budząc przy tym w pełni uzasadnione bezbrzeżne rozbawienie wiernych? Czytelniku, miej litość nad kaznodziejami! To moja pierwsza wskazówka.Pamiętaj też, że do kościoła chodzimy po to, by dowiedzieć się tego, czego wcale nie chcemy się dowiedzieć. Kiedy więc kaznodzieja mówi coś, co mi nie pasuje, to niekoniecznie jest to jego problem. Moja druga wskazówka zatem: idź do kościoła z postanowieniem usłyszenia czegoś, co Ciebie zdenerwuje, wyrwie z letargu, co wzbudzi Twój protest. Będziesz miał przynajmniej o czym myśleć. (Oczywiście tę zasadę należy stosować roztropnie).Wskazówka trzecia. Jeśli się nie pomodlisz za kaznodzieję przed kazaniem, to nie masz prawa być niezadowolony i nie masz prawa go krytykować. Amen.Jeśli więc jeszcze przed kazaniem charakteryzujesz się tymi trzema przymiotami, a więc: masz litość dla kaznodziei; lubisz słuchać rzeczy, które Ci nie pasują i modlisz się za kaznodzieję – czytaj dalej.


2. W trakcie kazania

Jeśli kaznodzieja mówi od rzeczy, krzyczy, miota się, robi się czerwony ze złości, stara się „robić wrażenie”, kokietuje, powtarza się, stara się być sympatyczny, nudzi, ględzi... a więc, gdy mamy do czynienia z kiepskim kazaniem masz trzy wyjścia:- Opcja dla herosa. Herosi wiary, z reguły osoby starsze i mądre mówią: „Z każdego kazania da się coś dla siebie wydobyć”. Jeśli nie dorosłeś do tej postawy proponuję:- Opcja modlitewna. Noś w kieszonce różaniec i zacznij go sobie w duchu i bez ostentacji odmawiać. Czas jest cenny, nie powinniśmy go marnować. Zamiast krążyć myślami po całym świecie i wkurzać się na kaznodzieję, lepiej zmówić różaniec. Bądź pożyteczny.- Opcja teologiczna. Powiedz sobie sam kazanie.


3. Po kazaniu

Mylisz się, jeżeli uważasz, że oddziaływanie kazania kończy się wraz z ostatnim słowem kaznodziei. Masz jeszcze sporo do zrobienia. A więc, jeśli kazanie było naprawdę słabe, możesz je jeszcze ratować! Pomódl się do Ducha Świętego, by chociaż jedno słowo zostało przez kogoś zapamiętane. Może ktoś inaczej niż Ty przeżył to kazanie. Możesz wołać dramatycznie: „Duchu Święty ratuj to kazanie!”. Zniechęcam Cię do bezpłodnego krytykowania kazań a zachęcam do delikatnego upominania kaznodziei, nawet jeśli spadną na Ciebie za to gromy.

Mateusz Przanowski OP
http://www.dominikanie.pl/

KOMENTARZE Internautów:

DorkaS

Dodałabym jeszcze możliwość ćwiczenia się w cierpliwości w trakcie „trudnego” kazania i zastanowienie nad tym, co Bóg chce mi powiedzieć przez to przeżycie, co mi pokazać, do czego sprowokować, gdzie posłać.

Janusz

To co Ojcze piszesz jest bardzo bardzo mądre i dobre. Bardzo Ci dziękuje za tego bloga. Choć napisany humorystycznie traktuje go serio i będę stosował. W mojej rodzinnym mieście jakość kazań jest hm.. no dla hiper wytrwałych. Ale z Twoim niezbędnikiem jakoś może przetrwam. Dzięki i pozdrawiam serdecznie. A twoje kazania wcale nie są złe. Wręcz bym powiedział że są dobre a często nawet bardzo dobre.

Anka

Ważny tekst. Chcę tylko dorzucić coś do jednego fragmentu. Co zrobić z przeszkadzającymi? Zwrócić uwagę! Zawsze w takich sytuacjach zastanawiałam się, jak to możliwe, że ksiądz to ignoruje i nie zauważa. Oczywiście nie krzyczeć, nie wkraczać do akcji, nie mówić tonem protekcjonalnym, ale zapytać, „czy mógłbym poprosi opiekunki dziewczynki, o posadzenie jej koło siebie, bo bardzo mi jest trudno mówić przy akompaniamencie grzechotki; pana natomiast poprosić o zajęcie miejsca” (to mogłoby być trudniejsze)… To doprowadziłoby do nawiązania bezpośredniego kontaktu kaznodziei ze słuchaczami, którego niejednokrotnie brak. Słuchacze potrzebują świadomości, że kazanie/homilia zawiera przesłanie nie tylko dla nich, ale też dla tego, kto je głosi.

nikoghos

Czy Bóg nie może czegoś powiedzieć przez kiepskie kazanie? Musi się koniecznie posługiwać elokwentnymi i uduchowionymi kaznodziejami, żebyśmy się nie wyłączyli, albo nie zaczęli odmawiać różańca? A może akurat chce mówić przez zirytowanie słuchacza, oburzenie, czy wręcz zgorszenie? Słuchać zatem, nie wyłączać się. Najwyżej następnym razem pójść gdzie idziej na mszę.

niepokorna

Delikatnie upominam więc o. kaznodzieję - proszę być wdzięcznym tej matce z dzieckiem i z grzechotką, że przyszła na ojca mszę - myślała, że poczuje się jak w domu. Ale cóż teraz to trzeba zabrać ze sobą instruktaż Przanowskiego...

joanna

poradnik Ojca wydaje mi się całkiem niezły (może prócz opcji teologicznej, bo jest dość ryzykowna), więc biorę go sobie do serca i dziękuję :) jednocześnie, mając świadomość słabości mojej wiary, staram się chodzić na Mszę tam, gdzie jest duża szansa usłyszenia kazania na wysokim poziomie (co wcale nie musi oznaczać nie wiadomo jakiego poziomu elokwencji i uduchowienia). a tak nawiasem i w nawiązaniu do wypowiedzi niepokornej - kto daje dziecku grzechotkę w kościele?! nie zaszkodzi czasem troszkę pomyśleć...


Do niepokornej
Kochana, mądrością jest dzieci wychowywać tak, żeby wiedziały, że są miejsca w których trzeba zachować spokój, ciszę. Dziecko potrafi wykorzystać sytuację wiedząc, że wszystko mu wolno. Więc z szacunkiem do Niego, ale stanowczo należy pokazać mu, czego robić nie należy...

niepokorna

Zgadzam się z przedmówcą. Problem w tym, że to nie chodzi o tą grzechotkę, o to czy dziecko jest mniej głośne, czy więcej w Kościele. O tym każdy/a wie. Chodzi o pogardliwe podejście O. Mateusza do słuchaczy machających rękami, czy grzechotką. Mamy być bezgranicznie posłuszni, poddani głoszącemu mowę - szkoda tylko, że nie ma możliwości polemiki z kaznodzieją i chyba marnym skoro tak mało znaczące rzeczy rozpraszają jego uwagę.

czytelnik

Niepokorna poniosło cię. Widać że nie jesteś nauczycielką ani wykładowcą. Kazanie to dialog kaznodziei ze Słowem. Robi to w naszym imieniu, w imieniu Kościoła, i odpowiada na nasze pytania. To trudne i wymagające skupienia. A zatem pomóżmy mu. Małe dzieci z grzechotkami, krzyczące, rzucające różnymi przedmiotami + obojętni rodzice = zdenerwowani wierni i ksiądz.
maskaChyba najciekawsze rozwiązanie :) Pierwszy raz się z nim spotykam :) Dzięki :) Ale chyba też trzeba pomodlić się solidnie, żeby nie było w nim herezji :)))
------------------------
/brat Pit/ - a ja sobie myślę... dobrze by było mieć tyle komentarzy pod swoimi postami :)))

Szukającym Boga_Homilia

04 stycznia 2009

Niestety, to nie jest bajka!


Masz córkę nastolatkę? To UWAŻAJ!

Twarzy pierwszego klienta Monika nie pamięta. Ale pamięta jego ręce na swoim ciele - spocone i lepkie. Pamięta jego kwaśny oddech i coś twardego, co wpychało się między jej uda. Miała wtedy 14 lat. Uciekła z domu, z pięknej willi położonej w podwarszawskiej miejscowości. Trafiła na Dworzec Centralny w Warszawie. Była zagubiona i przerażona. Zmęczona i głodna. Rozpaczliwie potrzebowała życzliwości, zainteresowania. Łagodności, której nigdy nie doświadczyła od własnego ojca.

Co mówią o sobie one same? obejrzyj film:

03 stycznia 2009

Świadectwo. Małżeństwo, które mimo niepłodności urodziło dziecko.

Wokół nas dzieją się rzeczy nieprawdopodobne!

Posłuchaj jak nadzieja, wytrwałość i wiara w Boga pokonały pokusę zastosowania metody in vitro.

Zapraszam do komentarzy!

Podziel się swoim własnym doświadczeniem cudu i działającego Boga, zmieniającego rzeczy niemożliwe w możliwe...

Czy potrafisz podać choćby najmniejszy cud z własnego życia?


02 stycznia 2009

Maxa zabrało kilka godzin temu pogotowie...


Łzy Ojca!!!

Maxa zabrało kilka godzin temu pogotowie, obecnie przebywa na oddziale noworodków jednego z częstochowskich szpitali. Asia też z nim została, pozostałe dzieciaki: Dominikę, Wiktorię i Glorię Marię oddałem pod opiekę dziadków. Siedzę sam w mieszkaniu, łza płynie mi po policzku... Tak bardzo martwię się o Ciebie mój synu! Zatytułowałem blog - Parwdziwy Ojciec, ale nigdy nim nie byłem. 15 lat praktycznie poza domem, zawsze musiałem być twardy, w masce "Brudnego Harego". Gdy do mnie strzelali i gdy ja to robiłem, krew, śmierć, nieszczęście towarzyszyły mi nieustannie. 15 lat walki w pionie d/w z przestępczością narkotykową spowodowało, że widziałem rzeczy o których przeciętnemu człowiekowi nawet się nie śniło - dno ludzkiej egzystencji. Tam już nawet Boga nie było... Gdy 30 października 2008 r. przeżyłem nawrócenie na wzór Nikodema, uprzytomniłem sobie jak wiele rzeczy straciłem przebywając w "otchłani". Wtenczas to postanowiłem, że dam mojemu synowi to co najważniejsze - ojca! Osobiście chcę przekazać mu moją wiarę w Boga - Abrachama, Izaaka, Jakuba, opowiadać mu o życiu naszego Zbawiciela, nauczyć go miłości, wiary w swoje możliwości, dać mu nadzieję. Ale też - posługiwać się bronią, używać sztuk walki i robić piwo! Chyba dlatego nie wstydzę się łez, być może właśnie staję się - Prawdziwym Ojcem!!! Kocham Cię bardzo mój synu!!!

Wśród nas dzieją się rzeczy niemożliwe!

Gloria Maria Wrona (ur. 01.07.2005r.)Trzecia córka Jacka i Joanny. Siostra Dominiki, Wiktorii i Maksymiliana. Historia jej przyjścia na świat i cudownego wyzdrowienia będzie jednym z dowodów świętości w procesie beatyfikacyjnym Sługi Bożego - Jana Pawła II. Wielka wiara jej matki we wstawiennictwo Czarnej Madonny i "niebieską" pomoc naszego wielkiego rodaka spowodowała, że Gloria Maria żyje i wspaniale się rozwija!












Zajrzyj tu koniecznie