21 września 2008

Triduum przed Świętem Ojca Pio - DZIEŃ PIERWSZY - "MÓDL SIĘ!"

Triduum 20 - 22 września
Chcieliśmy, aby nasze świętowanie 40 rocznicy śmierci Ojca Pio było głębsze, aby uczyć się Ojca, przejąć od niego choćby część jego ducha. Zorganizowaliśmy więc Triduum. Oto pierwszy dzień przeżywany pod hasłem: MÓDL SIĘ!
Najpierw była praca w grupach.



Ojciec Pio wiedział, że Bóg wypełnił jego ręce łaskami


Tak! A dlaczego pytasz? Czyżbyś się dziwiła?
Wanda Sellach mówi nam: „W listopadzie 1942 roku uda­łam się z Cerignola do Turynu, by rozpocząć naukę w studium doskonalenia zawodowego przy Instytucie Święte­go Franciszka na ulicy via Giacosa 12. Pewnego dnia był nalot dywanowy na miasto. Biegłam, lecz zdawało mi się, że bomby podążają za mną. Kiedy dotarłam cała i zdrowa do kolegium, matka przełożona doradziła wszyst­kim mieszkankom internatu, by opuściły dom, który - uderzo­ny zapalającymi odłamkami - przestał być bezpieczny. Wyszłam na drogę, by znaleźć jakieś schronienie, gdy nag­le jakiś palący się przedmiot spadł tuż przede mną. Miałam ochotę zawrócić, ale nie zrobiłam tego. Płomienie trawiły dom w różnych miejscach.
Była noc. W mieście z powodu wielu pożarów było jasno jak w dzień. Widziałam straszliwe sceny: ludzi, którzy płonęli żywcem; córki, które stały na ulicach i matki, które umierały w oknach i na balkonach. Wyszłam z tego piekła bez szwan­ku. Następnego dnia dotarłam do domu mojego wujka, który mieszkał przy ulicy via Berutti 6.
Po kilku tygodniach mama napisała do mnie, że miała sen: przyszedł do niej list od Ojca Pio. Gdy go otworzyła, znalazła kartkę, na której było napisane: „Przyjeżdżajcie, jestem tu, na południu i czekam na was". Podpisane: Ojciec Pio. Był nary­sowany również krzyż, który nosił ślady wymazywania. Ponieważ przed tym, jak pojechałam do Turynu, mama po­prosiła Stygmatyka, by się mną opiekował, pomyślała, że ten sen być może jest potwierdzeniem tego, o co prosiła. Chciała jednak uzyskać potwierdzenie od Świętego. Właśnie przyjechałam do Cerignola, więc pojechałyśmy razem do San Giovanni Rotondo. Po spowiedzi mama powiedziała mu to, co jej się śniło i powiedziała również o bombardowa­niu, z którego wyszłam bez obrażeń. Zapytała zatem:
- Ojcze, w tym śnie to wy do mnie mówiliście?
- Tak! A dlaczego pytasz? Czyżbyś się dziwiła?
- Ojcze, a ten krzyż, z tymi śladami wymazywania? - Na świecie jest wiele żałoby, a jedna była przeznaczo­na również dla ciebie. Pan ją wymazał.

Po trochu, po trochu odzyskasz całkowicie wzrok
Kronika klasztorna, pod datą 23 października 1953 roku, ma następującą notatkę.
„Dziś rano panna Amelia Zuossa, 27 letnia kobieta, która urodziła się niewidoma, przyjechała z San Nazzaro del Grappa (Vićenza) i zaczęła widzieć. Oto jak to się stało. Po wyspo­wiadaniu się poprosiła Ojca Pio o wzrok, ten zaś odpowie­dział jej: «Miej wiarę i dużo się módl».

Przez chwilę ta młoda dziewczyna widziała tylko Ojca: jego twarz, błogosławiącą rękę i półrękawiczki osłaniające stygmaty. Po chwili jej wzrok gwałtownie się polepszał, tak że widziała już dobrze z bliska. Gdy dziękowała Stygmatykowi za łaskę, on odpowiedział: «Dziękujmy Panu».
Nieco później dziewczyna znów spotkała Ojca Pio na wew­nętrznym dziedzińcu klasztoru. Ucałowała jego rękę, dziękując i prosząc o całkowite odzyskanie wzroku. Ojciec odpowiedział jej: «Po trochu, po trochu odzyskasz całkowicie wzrok»".


No, no!
Guerrino Vernier, urodzony w Sedegliano di Gravisca, poznał Stygmatyka w 1958 roku. Jego żona, Maria mia­ła poważnie chorą wątrobę. Zdecydował się pojechać do San Giovanni Rotondo, by porozmawiać o tym z Ojcem.
Gdy przybył na miejsce, poprosił jakiegoś zakonnika o pil­ne spotkanie ze Świętym, ponieważ z wiadomych względów nie mógł zbyt długo przebywać poza domem. Wkrótce brat zakonny zaprowadził go do klasztoru. Gdy obaj znaleźli się przed Ojcem Pio, dobry braciszek po­wiedział: «Ojcze, ten pan chce z wami rozmawiać».
Guerrino ukląkł i przedstawił stan zdrowia małżonki, po­wierzając ją jego wstawiennictwu. Kapłan, po wysłuchaniu go, powiedział: «No, no!». Nas­tępnie stuknął go lekko końcami palców w głowę i dodał: «Idź i módl się».
Gdy Guerrino podniósł się z klęczek, zobaczył przed sobą gigantyczną postać. W duchu zadał sobie pytanie: „Kim jest ten człowiek?”. Po chwili znów znalazł się przed Stygmatykiem w jego normalnych rozmiarach.
Po powrocie do Biella rozpoczął nowe chrześcijańskie ży­cie. Był katolikiem lecz, zaproszony przez Ojca Pio do mod­litwy, stał się o wiele bardziej gorliwy. Częściej przystępował do sakramentów, a odmawianie różańca stało się jego codzien­nym, stałym spotkaniem z Maryją.Żona nie odczuwała więcej żadnych dolegliwości wątrobo­wych i żyła przez następne dwadzieścia lat.


Otrzymuje tyle listów, czemu akurat mój ma przeczytać!?

Paola Donini z Cesenatico przyjechała do San Giovanni Rotondo w 1964 roku. Od lat była mężatką, pragnęła dziecka, lecz nie mogła zajść w ciąże. Chciała otrzymać słowo, które dałoby jej sercu nadzieje. Nie mogła zatrzymać się tak długo, jak to było konieczne, by dostać się do Ojca (13 - 15 dni). Zrozumiała jednak, że niebiosa są jej przychylne, pojawiła się bowiem niepowtarzalna okazja. Pewna kobieta, która zamówi­ła wizytę 10 dni wcześniej, została wezwana do powrotu przez rodzinę i odstąpiła jej swoje miejsce. Po kilku dniach miała już możliwość wyspowiadania się, lecz gdy tylko otworzyła się krata konfesjonału, spowiednik powiedział do niej: «Odejdź, bo nie czekałaś w kolejce».
Upokorzona przed wszystkimi, poczuła silną niechęć do Ojca. Zakonnik, który pilnował porządku przy konfesjonale, zorientował się, że kobieta jest zdesperowana i powiedział do niej: «Proszę Pani, niech Pani napisze liścik, wyrażając w nim swoje pragnienia».
Wzburzona, najpierw nie chciała przyjąć rady.
«Otrzymuje tyle listów, czemu akurat mój ma przeczytać!?» - mówiła. Potem jednak dała się przekonać i oddała litościwe­mu kapucynowi liścik ze swoją prośbą. Została w kościele czekając i nagle poczuła wielki spokój spływający na jej serce. Niechęć do Świętego znikła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Po południu braciszek zobaczył ją u stóp ołtarza Matki Bo­żej Pośredniczki Łask. Podszedł więc i powiedział: «Ojciec Pio przeczytał Pani list i powiedział mi: „powiedz tej Pani, by miała więcej wiary, a otrzyma łaskę"».
Paola pocieszona wróciła do Cesenatico, lecz pragnienie porozmawiania ze Świętym było zbyt mocne. Po kilku miesiącach pojechała znów do San Giovanni Ro­tondo. Odczekała w kolejce, modliła się, by wreszcie po spowiedzi móc osobiście przedstawić Ojcu swoje marzenie.
- Chciałabym mieć dziecko, mimo iż adoptowałam moje­go najmłodszego brata po śmierci mamy - powiedziała mu.
- To nie ma znaczenia. Będziesz miała swoje dziecko. Na­dal musisz mieć wiarę, a otrzymasz tę łaskę - odparł.Pani Donini opowiada: „Po powrocie do Cesenatico zaczę­łam się modlić. Lata mijały, lecz ja nie traciłam nadziei, że zos­tanę mamą. Mówiłam sobie: «jeśli powiedział tak Ojciec Pio, to znaczy, że wcześniej czy później będę miała dziecko»”. Po 18 latach małżeństwa została mamą.

Nie, nie; nie możesz dać go zoperować.

Anna Palange, wdowa, zaświadcza:
„Było to podczas ostatniej wojny światowej, w 1943 roku. Campobasso było okupowane przez wojska niemieckie. W czasie nalotów aliantów na nieprzyjacielskie pozycje woj­skowe, bomby spadały z nieba w najmniej oczekiwane miejsca. Pewnego dnia jedna z nich spadła w pobliżu naszego domu, powodując wielki pożar. Mężczyźni, którzy wyszli z ukryć i próbowali zgasić ogień, zostali pojmani przez Niemców. Gro­ziła im deportacja w głąb Rzeszy.
Gdy zobaczyłam, że wśród nich jest również mój mąż, stanęłam jak sparaliżowana i nie potrafiłam wykrztusić na­wet jednego słowa. Byłam w szóstym miesiącu ciąży. Mama wstrząsała mną, bym się odblokowała i po dłuższym czasie krzyknęłam: «Matko Boża z Pompei!». Kilka godzin później żołnierze uwolnili naszych mężczyzn i mogli do nas wrócić.
Urodziłam chłopca, któremu nadałam imię Emilio. Gdy osiągnął wiek, w którym dzieci zaczynają mówić, stwierdziłam, że ma z tym trudności. Pojechałam do Rzymu. Tam le­karz powiedział mi, że dziecko doznało paraliżu płodowego, który go ledwie dotknął - jak delikatne pogłaskanie. Byłam również u innych lekarzy, którzy doradzali mi, bym pozwoliła zoperować dziecko. Miałam jednak co do tego wielkie wątpliwości i nie wyraziłam zgody.
W 1948 roku pojechałam do San Giovanni Rotondo. Przy­jechaliśmy około 14.00 - o tej godzinie Ojciec Pio spowiadał mężczyzn.
Próbowałam się dowiedzieć na placu kościelnym, jakie są szansę na to, by się do niego dostać. Pewien pan z Val Gardena, który niebawem miał się spowiadać, zgodził się wziąć ze sobą Emilio, by Święty mógł pobłogosławić moje dziecko. Gdy czekał na swoją kolej, spowiednik odsłonił parawanik swojego konfesjonału i czyniąc znak ręką powiedział: «Chodź tutaj!».
Mężczyzna wstał, lecz Ojciec powiedział: «Nie ty, dziecko» i zaraz dodał: «Emilio, chodź tu». Malec podszedł do Stygmatyka, a ten pobłogosławił go i wrócił do spowiadania.
Gdy uprzejmy pan oddawał mi dziecko, z lekką niechęcią powiedział do mnie: «Proszę Pani, wyszedłem przez Panią na idiotę wobec Ojca. Powierzyła mi pani dziecko, by Ojciec go pobłogosławił, a on go już znał, zawołał go po imieniu!».
Zapewniłam go, że zarówno ja jak i syn jesteśmy po raz pierwszy w San Giovanni Rotondo. Następnego dnia mogłam wyspowiadać się u Ojca Pio, ponieważ przede mną odesłał od konfesjonału pewną starszą osobę.
Jak tylko uklękłam, zaczęłam płakać z powodu wielkich emocji. Ojciec powiedział: «Bądź cicho, bądź cicho, nie płacz; uspokój się, bo nie będę mógł cię wyspowiadać». Uspokoiłam się trochę i powiedziałam:
- Ojcze, przyjechałam, żeby prosić o radę dla mojego syna.
- Dla kogo? Dla tego dziecka, które podesłałaś do mnie wczoraj po południu, dla Emilio?
- Tak Ojcze, nie mówi dobrze i powiedzieli mi, że musi być zoperowany.
- Nie, nie; nie możesz dać go zoperować. Módl się, módl się i miej ufność w Bogu, a zobaczysz - odpowiedział Święty.Posłuchałam Ojca. Dziecko, mimo iż nie wyzdrowiało całkowicie, zaczęło sprawnie mówić. Miał normalną mło­dość, ożenił się i prowadził sklep, który wcześniej należał do ojca.


Mama musi modlić się lepiej

Ojciec Pio po raz pierwszy zobaczył Baldo Colavizza na fotografii. W wieku trzech lat chłopiec zachorował na gruź­licę płuc i gruźlicę kości. Był leczony w szpitalu Ospedale al Mare del Lido w Wenecji od 1947 roku do lata 1953, z przerwą między 6 a 9 miesiącem życia, kiedy był w Fatebenefratelli w Gorizia. Mama, Norina Gressani była biedna i jedynie co jakiś czas mogła przyjeżdżać z Tolmezzo w odwie­dziny do swojego synka. Słyszała od lekarzy, że jego zdrowie było poważnie zagrożone. Latem 1950 roku, gdy dowiedziała się, że panny Rosina i Lucia Castellani, w pielgrzymce z oka­zji Roku Świętego odwiedzą Rzym i San Giovanni Rotondo, powierzyła im swoje cierpienie. „Ja nigdy nie będę mogła po­jechać do tego świętego człowieka, by powiedzieć mu o moim Baldo, bo brak mi na to środków. Powierzam wam jego cho­robę" - powiedziała.Te dwie córki duchowe Ojca Pio zatrzymały się przez kilka dni w San Giovanni Rotondo i wyspowiadały się u Świętego. Gdy Lucia zaczęła spowiedź, Ojciec powiedział jej, by zamil­kła, bo on wymieni jej grzechy. Gdy spowiednik wyszedł z konfesjonału, dwie siostry pokazały mu fotografię dziecka i przedstawiły rozpacz jego matki, prosząc o modlitwy o jego uzdrowienie. Ojciec na to: „Wyzdrowieje, lecz mama musi modlić się lepiej, bo dziecko modli się więcej od niej". Po ich powrocie, Norina ze wzruszeniem wysłuchała tego, o czym Święty zapewniał i podniesiona na duchu zwielokrotniła swo­je błagania do Boga. Z upływem czasu, zdrowie Baldo zaczęło się poprawiać, aż wyszedł ze szpitala całkowicie zdrowy. Gdy dorósł, rozpoczął studia, a po ich zakończeniu wygrał konkurs na dyrektora dydaktycznego. Wykonywał swój zawód god­nie i z gorliwością. Matka, podczas studiów a również potem, przypominała mu często: „Ty jesteś dzieckiem Ojca Pio. On cię uzdrowił. Musisz jechać, by mu podziękować. On jest Świę­tym". Baldo wyznaje: „W obliczu czci, jaką mama żywiła dla Ojca Pio, ja, chłopiec, mówiłem sobie: Ale czyż święci nie są w Niebie? Dopiero później zrozumiałem, że święci najpierw znajdują się wśród nas jako dar Boga”.

Jak to, czy matka nie powinna mieć mleka dla swojego dziecka?

„Nie mogłam mieć dzieci, bo wszystkie umierały w czwar­tym lub piątym miesiącu ciąży. Moja przyjaciółka, Nina Fiorese, poradziła mi napisać do Ojca Pio, poprosiłam ją zatem, by napisała mi kilka słów na kartce i wysłałam list do Świętego.
Po kilku dniach dostałam odpowiedź. Otworzyłam kopertę, w której znalazłam wizerunek Matki Bożej Pośredniczki Łask i drugi, przedstawiający kapucyna, Sługę Bożego O. Raffaele da Sanfelia a Pianisi. Na załączonym bileciku można było odczytać wypisane słowa: „Ojciec Pio powiedział: Odprawcie nowennę do Matki Bożej Pośredniczki Łask i do Sługi Bożego O. Raffaele, kapucyna, a łaska zostanie wam udzielona”. Pod­pisano: Ojciec Gwardian klasztoru w San Giovanni Rotondo, 15 września 1959.
Następnego roku urodziłam dziecko, które żyje do dziś. W 1963 roku, ku wielkiej radości całej rodziny, urodziłam nas­tępne dziecko, któremu dałam na imię Pio Cataldo. Oczywiście odmawiałam przez bardzo długi czas nowennę i łaska, o której z wiarą zaświadczam, została mi udzielona za wstawiennictwem Ojca Pio. Zawsze będę mu za to wdzięczna.
Córki duchowe Ojca są zgodne co do tego, że Święty zaw­sze uważnie i z troską przyglądał się problemom matek. To one były u Ojca najbardziej uprzywilejowanymi rozmówca­mi.
Irma Vinelli opowiada, że pewnego dnia otrzymała tele­gram od pewnej kobiety, która prosiła ją o interwencje u Stygmatyka. Miała rodzić, lecz dziecko źle się ułożyło. Poszła do klasztoru i w tym samym momencie, w którym Ojciec zapew­nił o swojej pomocy, urodził się malec.Ta sama Irma Vinelli pewnego dnia powiedziała do Święte­go: «Ojcze, nie mam mleka dla mojego dziecka!». On na to: «Jak to, czy matka nie powinna mieć mleka dla swojego dziecka?». Natychmiast jej piersi wypełniły się mlekiem tak, że nie mogła doczekać się powrotu do domu.

Dlaczego Bóg nie zawsze interweniuje?
Czasami w San Giovanni Rotondo można było od kogoś usłyszeć słowa wyrażające zdziwienie i nutę protestu: „Mimo mojej gorliwej modlitwy, odmawianej z wielką wiarą, Ojciec Pio nie otrzymał dla mnie łaski, o którą prosiłem”.
Brat Daniele Natale przedstawił Stygmatykowi przypadek, w którym ktoś żalił się w podobny sposób. Święty, wskazu­jąc palcem na niebo powiedział: «Wszystko zależy od Niego!».
Odpowiedź Ojca prowadzi nas do następującego wniosku. Coś, co wydaje się dobre, nie zawsze bywa nam udzielane przez Boga, który ma wobec nas swoje własne opatrznościo­we plany.

Sięgnijmy po pewien przykład. Wiemy, że szczególna cho­roba zmuszała młodego Ojca Pio do życia z rodziną, daleko od klasztoru. Przełożeni robili wszystko, by sprowadzić go z powrotem za klauzurę. Zło jednak działało na swój sposób.
Władze zakonne w Rzymie doradziły bratu kapucyńskiemu, by został diecezjalnym księdzem. Dla Świętego wizja życia poza Zakonem Świętego Franciszka, była gorsza od śmierci.
Zwrócił się on do Matki Bożej prosząc, by mógł żyć zgod­nie z regułą, we wspólnocie, tak jak inni bracia. Jednak Bło­gosławiona Dziewica, która zawsze zachowywała dla tego syna najdelikatniejsze pociechy, wobec uporczywych błagań, spuszczała wzrok lub wręcz nie ukazywała mu „swego pięk­nego oblicza".
Mimo, iż Ojciec Pio prosił, plany Boże były inne.

Pozostańmy trochę dłużej przy tym temacie. Czasami zdarza się spotkać osoby, które długo modliły się do Boga o uzdrowienie kogoś im bliskiego, lecz nie zapobieg­ły śmierci. Zawiedzione, oddaliły się od Boga. Przestały się modlić, nie chodzą w niedzielę do kościoła, by uczestniczyć w Eucharystii.
Cóż można im powiedzieć?
Co do chorób, Ojciec Pio dawał dokładne wskazówki. Mó­wił: „Mamy obowiązek leczenia się, ponieważ zdrowie jest dobrem, które należy chronić". Wiemy ponadto, że Bóg dał człowiekowi inteligencję i zdolności, by, zwracając się do me­dycyny, mógł oprzeć się złu, które w niego uderza i znaleźć środki zaradcze. Święty jednak przypominał, że mimo wszyst­ko zawsze jesteśmy w ręku Boga.

Pewnego razu Natalino Rappa z Biella przyjechał do San Giovanni Rotondo i spotkawszy Stygmatyka skarżył się, że nie czuje się dobrze i że leczenie, któremu się poddał, nie przy­nosi żadnego efektu. Ojciec Pio wysłuchał go, a następnie powiedział: «Pamiętaj, że lekarze i lekarstwa przynoszą efekt, gdy Ojciec Przed­wieczny tego chce».
Odpowiedź Ojca pozwala nam zrozumieć, że Bóg - Mi­łość Absolutna, dla której wszystko jest możliwe - mimo, iż jest wzywany, nie zawsze interweniuje. Wie bowiem, że dla nas zdrowie nie zawsze musi być dobrem, tak jak choroba czy śmierć nie zawsze muszą być złem.

Pewnego dnia Enzo Bertani przedstawił Stygmatykowi dwoje cierpiących i załamanych ludzi - matkę i ojca. Oni, ob­nażając przed nim swój ból z powodu śmierci młodego syna, narzekali na „straszliwą karę otrzymaną od Boga". Święty, ro­zumiejąc czego doświadczali, pocieszył ich i zapewnił, że syn jest w Raju.
Gdy obaj wrócili do klasztoru, Enzo podkreślał ciężką pró­bę, której zostali poddani ci biedni rodzice. Ojciec powiedział jednak: „Nie wiesz, czego im Bóg oszczędził!".
W innych okolicznościach, informowany o bolesnych doś­wiadczeniach, odparł temu samemu Enzo: «My widzimy to, co nam się zdarza, a nie widzimy tego, czego Pan nam oszczę­dza.

By zakończyć ten temat, przytoczymy poniższe świadec­two. Może ono pomóc nam w uchyleniu rąbka tajemnicy, o której wspomnieliśmy.

„ Kto wie jak by skończyła"
Opowiada siostra Vincenza Teremigliozzi: „Moja siostra Anna zrobiła kurs pielęgniarski w Neapolu, gdzie bardzo ją lubiano. Zdecydowała zatem zostać w mieście i tu wykonywać swój zawód. Po dwóch latach Ojciec Pio wezwał ją jednak do San Giovanni Rotondo. Otworzono szpital Dom Ulgi w Cier­pieniu i Święty chciał mieć ją przy sobie. Miała 22 lata.
Po kilku latach pobytu na półwyspie Gargano, podczas „azja­tyckiej" epidemii zachorowała. Pozostała jednak w łóżku jedy­nie kilka dni i natychmiast wróciła do pracy. Ponownie poczuła się źle i - mimo, że diagnozy na to nie wskazywały - umarła.
Wszyscy w rodzinie byliśmy udręczeni i zdezorientowani. Mama biła głową w mur. Towarzyszyłam tym scenom - rozbi­ta i zupełnie zdruzgotana. Dziesięć dni po jej odejściu, pewnego ranka współsiostra zakonna, Lucilla po zakończonej spowiedzi usłyszała pytanie Ojca Pio: «Gdzie jest siostra Vincenza?» .
Gdy odpowiedziała, że jestem w klasztorze, Święty dodał: «Przyprowadź mi ją». Kiedy się o tym dowiedziałam, pobiegłam do kościoła i zbliżyłam się do konfesjonału. On wziął moją twarz w ręce i powiedział: «Jak myślisz, gdzie jest twoja siostra? Wysłaliśmy ją do Raju!».
Po krótkiej przerwie dodał, skandując słowa: «Kto wie, jak­by skończyła!».
Tymi słowami otworzył mi oczy, co do tajemnych planów, któ­re Bóg ma wobec nas. Często sobie to powtarzałam: «Kto wie, jak by skończyła moja biedna siostra, gdyby została w Neapolu».Powoli wielki spokój spłynął na moje serce".

3 komentarze:

nimm pisze...

Prawdę mówiąc O.Pio to jeden z tych szalonych świętych, którego zawsze się bałam. Tak, stuknąć kogoś w głowę, warknąć "cicho bądź, bo nie będę mógł Cię wyspowiadać" lub wyrzucić kogoś z konfesjonału to w jego stylu... Porywczy Gość, niecierpliwy, nieopanowany. I jakkolwiek nie zamierzam podważać jego świętości, cudów dokonanych za jego przyczyną, darów i łask, jakimi Bóg go słusznie obdarzył, to jednak modląc się do niego, trwam zwykle w oczekiwaniu jakiejś cegły, która ni stąd ni zowąd może spaść mi na głowę. No i jak tu się z takim świętym zaprzyjaźnić? :)

Krystyna pisze...

To Triduum to wspaniały pomysł !
Byłam obecna w sobotę na wieczornych uroczystościach - kościół wypełniony był po brzegi.
Myślę, że tak licznych czcicieli i sympatyków O. Pio przyciągnęła bardzo ciekawa i urozmaicona forma Triduum (Eucharystia, adoracja, modlitwa, praca w grupach, śpiew, film, dyskusja). To wszystko przybliża nam życie, charyzmat i dzieła, jakie po sobie pozostawił Święty Ojciec Pio.
Bardzo podobała mi się sobotnia homilia o. Piotra nt. modlitwy.
- ważna jest nie ilość, ale jakość czasu spędzonego na modlitwie
- poświęć Bogu czas na modlitwę, a on zajmie się twoimi sprawami, bo czas poświęcony Bogu nie jest czasem straconym
- modlitwa zmienia nasze życie, porządkuje je, nadaje mu sens
To niektóre myśli z tej homilii – myślę, że ważne dla każdego z nas. Zapędzeni i uwikłani w sprawy codzienności spychamy modlitwę często na margines naszego życia.

A po mszy perełka – krótki film z „żywym” O. Pio !
I tu zupełne zaskoczenie: widzimy skromnego, cichego, niczym nie wyróżniającego się człowieka, który pomimo ogromnego cierpienia ma zawsze pogodną, uśmiechniętą twarz. Pomyślałam – to tak wygląda świętość !

Podczas filmu spojrzałam na portret Świętego Kapucyna, wiszący na ścianie kościoła. Miałam wrażenie, że uśmiecha się dyskretnie do nas – tak licznie zgromadzonych- jakby chciał powiedzieć :”To nie ja jestem tu najważniejszy. Cieszę się, że przyprowadziłem was do Chrystusa.”

Krystyna

Anonimowy pisze...

oj mozna sie zaprzyjaznic z ojcem Pio chocby dla cudownego zapachu fiołków..czasem takie szturchnięcie ojca Pio jest potrzebne aby człowiek sie obudził..i dlatego to robił.